On pierwszy konsekwentnie wskazywał na absurdy polityki covidowej, podobnie to on rzucił hasło o zagrażającej Polsce ukrainizacji, a także konsekwentnie wskazywał na niedającą się usprawiedliwić formę działań Izraela. A jednak jego ostatni wpis, z którego wynika, że polscy państwowcy mieliby na poważnie (w domyśle: z aprobatą) rozważać plany rozbioru zachodniej części Ukrainy, uważam za strzał kulą w płot. I to nie z powodów sentymentalnych, uczuciowych, ale właśnie państwowych. To, co europoseł Konfederacji nazwał pomysłem „godnym uwagi”, jest bowiem rozważaniem jałowym i dla polskiego państwa, dla jego racji stanu, szkodliwym.
Oczywiście cała dyskusja ma sens, pod warunkiem że polską politykę zagraniczną prowadzą elity zdolne do działań suwerennościowych, a więc wynikających z tego, czym jest polski interes narodowy, a nie, jak to wydaje się obecnie, różne koterie klienckie, wiszące na zmianę u klamki a to Waszyngtonu, a to Brukseli. Otóż właśnie z punktu widzenia polskiej suwerenności projekt (jeśli jest to faktycznie projekt Rosji, a nie gra służb wywiadowczych) podziału Ukrainy na trzy strefy – jedną po prostu włączoną do Rosji, drugą jej podporządkowaną, a trzecią, zachodnią, do podziału między ewentualnych chętnych, Polskę, Węgry czy Rumunię – jest całkowicie niegodny uwagi. Jest tak z co najmniej czterech powodów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.