Tako rzecze Jarosław Kaczyński: „Trzeba przynajmniej spróbować zbudować w sprawach obyczajowych kompromis między myśleniem konserwatywnym a liberalnym. Przy czym oczywiście my nie chcemy rezygnować z naszych poglądów. Z drugiej jednak strony zdajemy sobie sprawę, że państwo nie powinno zbyt głęboko ingerować w ludzką prywatność. Mamy świadomość, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji naruszała to poczucie i dlatego wywołała tak silny sprzeciw. W PiS jest wielu zwolenników budowania kompromisu i są też zwolennicy znacznie bardziej radykalni niż ja. Ale jest też wielu przeciwników. Co ciekawe, także wśród młodych polityków. My się jakoś tam ze sobą dogadamy. Prawdziwym problemem jest porozumienie się z tą drugą stroną, bo nie wiem, czy ona jest zainteresowana kompromisem. Być może przyjdzie czas, w którym taki kompromis będzie możliwy”. Ta deklaracja już żyje własnym życiem, będzie przedmiotem różnych interpretacji, więc na początek należy wyjaśnić jej kontekst. A dokładnie biorąc – jego brak. To nie jest przypadkowa, kontekstowa reakcja, ale zasadnicza deklaracja. Igor Zalewski, który prowadził ten wywiad, zadał najbardziej otwarte i neutralne pytanie: „Co trzeba [dla Polski] wymyślić w 2024 r?”. Kwestia była ogólna, niesugerująca w ogóle żadnej tematyki. To prezes Prawa i Sprawiedliwości wskazał „kompromis w sprawach obyczajowych” jako nadzwyczaj pilne (w końcu pytanie było nawet nie o przyszły, ale o bieżący rok) polityczne zadanie dla państwa i programowe dla partii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.