W połowie listopada po raz trzeci przed sądem stanął Adam Z. Był ostatnim człowiekiem, który widział żywą Ewę Tylman. W 2015 r. w nocy 23 listopada 26-latka bawiła się ze znajomymi w poznańskich lokalach. Ostatni opuściła po godz. 2. Wyszła z kolegą Adamem. Szli w kierunku jej domu. Kamery monitoringu nagrały ją po godz. 3 na przystanku „Most św. Rocha”.
Już w grudniu Adam trafił do aresztu. Prokuratura od początku podejrzewała, że dopuścił się morderstwa. Osiem miesięcy po zaginięciu zwłoki Ewy znaleziono w Warcie. Były w takim stanie, że biegłym nie udało się ocenić, jak właściwie zmarła.
Adam Z. w śledztwie zeznał, że widział, jak Ewa potyka się i wpada do wody. Widział, jak odpływa z nurtem. Mimo że był trzy kroki od niej, nie próbował pomóc, wyciągnąć ręki, nie zadzwonił po pomoc, choć miał telefon. Przed sądem Adam wycofał się z tych słów. Nigdy nie przyznał się do winy.
Jego pierwszy proces rozpoczął się w 2017 r. przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Prokuratura uważała, że zepchnął koleżankę do wody i godził się na to, że straci życie. W kwietniu 2019 r. sąd go jednak uniewinnił.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.