Wraz z zaprzysiężeniem prezydenta Donalda Trumpa jego administracja zaczęła bez zwłoki realizować złożone amerykańskim wyborcom obietnice, w tym te dotyczące wojny na Ukrainie, co dzieje się właśnie na naszych oczach. W konsekwencji dominująca dotychczas na Zachodzie jedyna słuszna narracja wokół tejże wojny została wstrząśnięta u samych podstaw, jeśli zrozumieć wagę niedawnych słów amerykańskiego przywódcy, skądinąd nie aż tak bardzo nagłośnionych. Jest bowiem charakterystyczne dla nowego rządu USA, że nie przestaje nadawać niesłychanego tempa (jak niesamowicie te ostatnie cztery tygodnie odmieniły oblicze Ameryki!) – tak że nawet kluczowe wypowiedzi bardzo szybko zostają przesłonięte przez kolejne słowa i kroki oraz nienadążające za nimi przeciwne reakcje, co świetnie widać na świeżym przykładzie monachijskiej konferencji do spraw bezpieczeństwa. Wygłoszone nań przemówienie wiceprezydenta J.D. Vance’a, poprzedzone mocno studzącą wojenne nastroje wizytą w Europie sekretarza obrony Pete’a Hegsetha, wywołało istne trzęsienie ziemi wśród dominujących brukselsko-niemiecko-europejskich elit.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.