Wciąż nie chcemy, a jeśli nawet chcemy, to nie potrafimy rozmawiać o naszej historii. Spory o nią przebiegają w sposób zrytualizowany, płytki, sprowadzane są do powtarzania podnoszonym chętnie głosem jedynie słusznych sloganów, rwania szat i traktowania każdej próby rewizji stereotypów wyłącznie w kategoriach bluźnierstwa lub szyderstwa. Wiem, o czym piszę, jak mało kto – w życiu nie doświadczyłem reakcji tak głupich i „ni pri czom”, jak po publikacji 11 lat temu książki „Jakie piękne samobójstwo”. Książki, w której starałem się, lepiej czy gorzej – nie mnie oceniać – zanalizować, w którym momencie weszliśmy na ścieżkę bezwolnego poddania się wojennej hekatombie i spotęgowania jej skutków, co sprawiło, że kolejni nasi przywódcy popełniali błąd za błędem, każdy bardziej brzemienny w tragiczne następstwa od poprzedniego. I którą, w znacznym stopniu przepracowawszy, wznawiam teraz, bo wyciągnięcie wniosków z tego polskiego „marszu szaleństwa”, że odwołam się do tytułu i przewodniej myśli sławnej książki Barbary Tuchman, jest dziś pilniejsze niż kiedykolwiek.
Odmowa uczestnictwa w układach mających powstrzymać niemieckie dążenia do rewizji traktatu wersalskiego i granic. Milcząca aprobata dla „Anschlussu” Austrii. Zaniechanie podniesienia w porę w rozmowach z Hitlerem sprawy przyszłości Gdańska i obsesyjne skupienie na dążeniu do zdominowania Słowacji oraz uzyskania wspólnej granicy z Węgrami, prowadzące do uznania niemieckiego rozbioru Czechosłowacji i udziału w nim. Wszystko, co powyżej, z pozycji siły i w pewności, że Niemcy podporządkują się w końcu mocarstwowym koncepcjom sanacji, nie ważąc się na konflikt zbrojny z armią polską. I przy całkowitym wyparciu ze świadomości istnienia ZSRS w przekonaniu o jego słabości i rychłym rozkładzie, które przekuto w polityczny aksjomat, że ze strony Stalina nic nigdy nam nie zagrozi.
Rola marionetki
Dalej: odreagowanie okpienia Becka w sprawie Słowacji radykalnym postawieniem sprawy Gdańska, poniewczasie, i rzuceniem się w ramiona Anglii, w chwili gdy już zostaliśmy otoczeni z trzech stron przez III Rzeszę, skutkujące ściągnięciem na Polskę uderzenia, które dotąd planował Hitler skierować na Francję. Wyparcie ze świadomości paktu Ribbentrop-Mołotow i informacji wywiadowczych o załączonym doń tajnym protokole. Niebiorący pod uwagę rzeczywistej siły Niemiec – mimo ustalenia jej przez polski wywiad – czysto ofensywny plan kampanii wrześniowej, a po jego szybkim załamaniu katastrofa dowodzenia i, już od 6 września, praktycznie tylko nieustająca ucieczka dowództwa i władz państwa ku granicy rumuńskiej. A na koniec – ciążące nad całym późniejszym półwieczem zaniechanie oficjalnego ogłoszenia stanu wojny z ZSRS po agresji 17 września.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.

