W ciągu kilku pierwszych dni października niewielkie Gałkowice pod Sandomierzem odwiedziły setki ludzi. – Przyjeżdżali nawet z Czech i ze Słowacji, z Pomorza, Zakopanego i Wrocławia – mówił Maciej Siekiera, rolnik, który w Gałkowicach ma dużą, ponaddwuhektarową plantację papryki przemysłowej. I to właśnie papryka była powodem całego zamieszania. Pan Maciej stanął w tym roku przed trudnym wyborem: zebrać plony i spróbować sprzedać, zostawić i pozwolić, żeby zgniły, czy rozdać, ile tylko się da. Policzył, że decydując się na opcję numer jeden, sporo do interesu dołoży – na opłacenie dniówki pracownika trzeba w tym roku sprzedać 500 kg papryki. Nie chciał, by warzywa się zmarnowały. Ile tylko się dało, tyle zebrał własnymi siłami, bez zatrudniania ludzi, a resztę postanowił rozdać. Ogłosił więc w Internecie, że każdy może przyjechać, wejść na pole i narwać tyle papryki, ile tylko potrzebuje. – Przez trzy dni rozdaliśmy ok. 60 ton papryki. Tyle zbieraliśmy w ciągu półtora miesiąca – mówił rolnik.
Na filmie udostępnionym w Internecie wzruszony plantator, łamiącym się głosem dziękuje tym, którzy przyłożyli rękę do tego, że warzywa, a zatem i ciężka praca całej rodziny się nie zmarnowały.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
