Zarówno wykonywane przez biskupa Rzymu gesty, jak i towarzyszące im słowa to swego rodzaju największe stężenie absurdu jakie widziałem od lat. Franciszek doskonale odgrywa rolę aktora polityczno-poprawnościowej melodramy. Przeprasza, bije się w piersi (nie swoje), pochyla w cierpieniu głowę, a nawet całuje ręce. Czasem dyskretnie, a czasem głośno pokazuje, jakim koszmarem była przeszłość i jak straszliwą instytucją był tradycyjny, wcześniejszy Kościół. Papież pokazał w Kanadzie, że do perfekcji doprowadził sztukę samoponiżenia i odcinania się od własnej przeszłości. Zero zdziwień.
Ten swoisty masochizm pamięci, jak łatwo przewidzieć, spotyka się też z wielkim uznaniem miejscowych i globalnych liberalnych mediów. Nie ma się co dziwić. No bo skoro papież sam ciągle mówi o zbrodniach dokonanych przez ludzi Kościoła, to czyż nie potwierdza tym samym wszystkich czarnych, antykatolickich legend? Owszem, potwierdza. „Proszę o przebaczenie, w szczególności za sposób, w jaki wielu członków Kościoła współpracowało w tych projektach niszczenia kultury i przymusowej asymilacji, realizowanych przez ówczesne rządy, których kulminacją był system szkół rezydencjalnych. #RdzenneLudy #Kanada” - to tweet wysłany przez Franciszka. Z czym zatem kojarzyć się powinien kanadyjski katolicyzm? Z męczeństwem pierwszych jezuitów, okrutnie mordowanych przez Irokezów? Z ratowaniem dusz Huronów? Z głoszeniem prawdy Chrystusa? Z dziełami miłości? Z pomocą i dobrocią? Z samozaparciem i wyrzeczeniem, z miłością bliźniego? Ależ, takie sprawy papieża nie interesują. Z jego wystąpień można wyprowadzić wniosek, że Kościół w Kanadzie był w zasadzie instrumentem kolonizacji.
Katolicka misja i holocaust
Na spotkaniu z rdzennymi mieszkańcami Kanady mówił: „Jestem tu, ponieważ pierwszym krokiem tej pokutnej pielgrzymki pośród was jest ponowna prośba o przebaczenie i powiedzenie wam z serca, że głęboko ubolewam: proszę o przebaczenie za to, w jaki sposób wielu chrześcijan wspierało, niestety, kolonizacyjną mentalność mocarstw, uciskających rdzenne narody”. Tyle słów, ale nie gorsze są gesty. I tak, by nikt nie miał wątpliwości kto tu był zbrodniarzem, papież ucałował rękę niejakiej Almie Desjarlais, według „Rzeczpospolitej” „starszej pani, która przeszła przez misje katolickie gdzie śmierć znalazło tysiące dzieci rodzimej ludności Kanady”. Przeszła przez misje katolickie. Brzmi tak, jakby przeszła przez Auschwitz lub Buchenwald.