Chcecie Państwo doznać uczucia zwanego „pustym śmiechem”? Sięgnijcie sobie po zapowiedzi składane przed ponad dziesięciu laty, czym będzie Platforma Obywatelska. Poczytajcie sobie Państwo, jakie nadzieje deklarowały osoby, które się z nią związały. A byli przecież wśród nich ludzie godni szacunku, tacy jak Zyta Gilowska, Maciej Płażyński czy Jan Maria Rokita, żeby tylko do tych się ograniczyć.
Miała być PO solidarnościowym ruchem. Co z tego zostało? Cyniczne „zmonetyzowanie” swej przeszłości przez garść niektórych spośród opozycjonistów i obrzydliwie niskie pomniejszanie zasług albo ich odmawianie tym, którzy sprzedać ideałów „Solidarności” nie chcieli. Miała być PO ruchem aktywizującym społeczności lokalne, przyciągającym społeczników, ruchem oddolnym, bez jednego wodza, wybierającym swe władze i kandydatów do Sejmu czy samorządów w drodze prawyborów. Miała naprawiać polityczne obyczaje i położyć kres uprawianiu polityki poprzez agresję, pogardę i inne negatywne emocje. O uwalnianiu przedsiębiorczości spod dyktatu biurokracji, redukcji zatrudnienia w urzędach, obniżaniu podatków, „prawdziwej walce z korupcją” i innych tego rodzaju obietnicach nie chce się wspominać.
Co z tego zostało?
Mówiąc najkrócej: „miejski peezel”.
Dobrze to było widać podczas wczorajszej konferencji partyjnej. Platforma Obywatelska to dziś wyłącznie korporacja, by nie rzec wprost, mafia wzajemnie się wspierających w dojeniu Polski i Polaków kacyków. Mafia, której przekaz publiczny zdominowany jest nienawiść, pogardę i budzenie strachu przed opozycją. Żadnej idei, żadnej pozytywnej propozycji dla Polaków, żadnej wizji przyszłości, poza katastroficzną propagandą rzekomych plag egipskich i białoruskich, które miałyby spaść na Polskę, gdyby odważyła się odstawić PO od żłoba.
Po prostu – PZPR minus ideologia plus zmiana geograficznego kierunku Odwiecznego Sojuszu.
Trudno tego nie uznać za kuriozum, gdy pani Kopacz, w PRL prowincjonalna działaczka ZSL, odmawia Jarosławowi Kaczyńskiemu, w PRL współpracownikowi KOR, najoczywistszych zasług, którym nie odważył się zaprzeczać nawet tak psychopatyczny nienawistnik jak Stefan Niesiołowski – i jeszcze atakuje go urbanowym kłamstwem o rzekomej lojalce, której fałszerstwo dawno wykazane zostało nigdy przez nikogo nie kwestionowanym wyrokiem sądowym.
To już są Himalaje absurdu. Przy tym rozpętywana przez propagandystów histeria, jakoby uliczne manifestacje były „podpalaniem Polski” i zagrożeniem dla demokracji, albo iście debilne wyznaczanie, komu wolno, a komu nie wolno obchodzić 13 grudnia (debilne, bo równie dobrze można by odmawiać prawa do obchodzenia 3 maja, skoro się nie było wśród twórców Konstytucji) – to pikuś.
Można w skrócie powiedzieć: podstawową zasadą państwa PO jest, że nie obowiązują żadne zasady, żadne normy przyzwoitości ani żadne skrupuły moralne w stosunku do tych, którzy zagrażają, ujmując to dosadnie, żłobowi. Nie tylko wobec Jarosława Kaczyńskiego, jak zawężają to jego zwolennicy – po prostu on jest akurat postrzegany jako zagrożenie największe.
Nieodparcie przypomina mi obecny przekaz PO propagandę, jaką przez całe lata osiemdziesiąte sączył Polakom Urban – którego wyznane niedawno nawrócenie na platformizm dobrze rymuje się z linią, że PO to partia tych, którzy w stanie wojennym walczyli, podczas gdy Kaczyński i inni pisowcy się „dekowali”. Ów przekaz jest następujący – no dobra, nie da się zaprzeczyć, że czego się tkniemy, to sp…my, nie da się zaprzeczyć, że pod naszymi rządami nigdy nie będzie lepiej, tylko coraz gorzej, nie da się zaprzeczyć, że jesteśmy bandą skorumpowanych, cynicznych i nieudolnych aparatczyków marnujących bezpowrotnie historyczną szansę Polski. Ale choć jesteśmy tacy, jak wiecie, to jeżeli nas tu zabraknie, porządek świata, do którego jako tako przywykliście, zwali się wam na głowy, i będzie STRASZNIE, i stracicie to wszystko, co sobie jakoś tam zdołaliście uciułać, wychodzić i pozałatwiać.
Pytanie, ile można na takim przekazie jechać, nie mając nic do zaoferowania, poza cwaniactwem i postępującym gniciem państwa?
PZPR nie pojechał długo. Ale między innymi dlatego, że Związek Sowiecki, którego groza stała za PZPR zbankrutował. Za rządami PO nie stoi groza, ale wciąż pożądana przez Polaków i idealizowana Unia Europejska, postrzegana jako róg obfitości, z którego czerpiemy. Na dodatek otwarcie jej rynku pracy wysysa z Polski całe pokolenie, które nie upomni się o porządek we własnej Ojczyźnie, skoro może ją po prostu porzucić, samousprawiedliwiając się podsuwanym przez dojących ją cwaniaczków frazesem, że to „pop.. y kraj, nic się w nim nigdy nie uda, ten beznadziejny narów niczego nie potrafi”. To też przypomina lata osiemdziesiąte – „tam nie wracaj, grunt spalony, nie ma życia, stan krytyczny”, jak parodiował umykające z „realnego socjalizmu” polactwo Jacek Kaczmarski.
Z drugiej strony, oczekiwania i aspiracje tych Polaków, którzy nie wyjadą, są jednak znacznie wyższe niż w czasach PRL, zaś rozczarowanie Unią Europejską – nieuchronne.
Mamy na świecie – ostatnio akurat, z racji masowej, bezkarnej zbrodni, dokonanej z całkowitą obojętnością i przyzwoleniem tamtejszego państwa, obecny w dziennikach telewizyjnych – straszny przykład, jak daleko można zajść na tej drodze: Meksyk. Też państwo postkolonialne, ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego faktu problemami społecznymi, występującymi i w Polsce. To kliniczny obraz, do czego doprowadza długotrwała władza jednej zblatowanej sitwy, rządzącej i „kontrolującej” to rządzenie w ramach zamkniętego układu przez wiele lat. Można czerpać otuchę, że Polska leży jednak w innym miejscu świata i ma inną historię, ale… kilkanaście lat tutejszej partii rewolucyjno-zachowawczej to też koszmar, grożący nam zupełnie realnie.
Mam nadzieję, że mimo całej nieudolności opozycji i jej wszystkich niedostatków, o których piszę gdzie indziej i które bezlitośnie wykorzystuje rządząca sitwa, do tego nie dojdzie. Trudno ludziom żyć bez nadziei. Trudno długo rządzić bez jakiejkolwiek pozytywnej emocji, bez jakiejkolwiek obietnicy, wizji, wyłącznie na zasadzie „mniejszego zła”, poprzez stygmatyzowanie buntujących się przeciwko ogólnemu gniciu. „Miejskiemu peezelowi” (temu wiejskiemu zresztą też) zagraża nie tyle opozycja, choćby zdołała urządzić najbardziej nawet udany marsz – zagraża mu zbrzydzenie postępującą degeneracją, które będzie skutecznie osłabiało efekt „straszenia” Kaczyńskim.