Przed Upadkiem, jak z dawna wiadomo, kroczy Pycha. Po Upadku, jak na konkretnym, aktualnym przykładzie pp. Komorowskiego i całej PO starałem się dowieść w najnowszej książce, jest Śmieszność. A co jest po Śmieszności?
Po Śmieszności jest Nuda.
Który to już raz rządowy agit-prop odgrywa przedstawienie „co ten straszny faszysta powiedział”? Który to już list oburzonych na PiS celebrytów, który raz przewija się przed kamerami i mikrofonami kolejka wiecznie tych samych dyżurnych „autorytetów” przestrzegających przed faszyzmem, dyktaturą i państwem wyznaniowym, straszących średniowieczem (które przecież już trwa skoro Duda został prezydentem?) i orzekających, że żyjemy w republice Weimarskiej na pięć minut przed dojściem do władzy Hitlera-Kaczyńskiego? Która to fala wzmożenia wiary w kryształową rzetelność Anodiny i czystość intencji Putina? Który raz funkcjonariusze „Wyborczej” powtarzają tę samą akcję – najpierw nagadać coś podłego o Polsce i Kaczyńskim niemieckiej albo innej zachodniej gazecie, a potem napierdzielać wielgachnymi tytułami, że zagraniczne media przestrzegają przed odradzającym się w Polsce faszyzmem?
Przez chwilę jeszcze było zabawnie obserwować, jak propaganda władzy zamienia się w zaklinanie rzeczywistości – choćby na przykładzie zorkiestrowanego powtarzania na różne sposoby, że „Macierewicz się wyrwał z szafy”. Macierewicz przez cały czas brał udział w kampanii PiS, fakt, że w głównie terenie, ale czasami wysuwał się na pierwszy plan – choćby urządzając konferencję prasową na temat caracali i parę innych, czy też udzielając wywiadu naszej redakcji, który to wywiad, mówiąc nawiasem, zapowiedziany był jego konterfektem na okładce. Jeśli urządzanie konferencji prasowych w Sejmie i występowanie na pierwszej stronie jednego z głównych tygodników opinii jest „ukrywaniem się” polityka, a z kolei fakt, że tropiącym go cynglom z agitpropu nic się nie udawało z tej aktywności użyć w zaplanowanej kampanii, i dopiero ze spotkania z chicagowskim klubem „Gazety Polskiej” zdołali wreszcie ulepić wystarczająco hardkorowe cytaty – jest „wyjściem z szafy” czy „wymknięciem się spod kontroli”, którym to „wyjściem” podniecają się za pociśnięciem wajchy wszyscy dyżurni komentatorzy, to słowa w rządowym agit-propie nie znaczą już niczego i zarazem znaczą wszystko.
Coś strasznego. Kolejne shit-gate fabrykowane przez Lisa już tylko nudzą. Co jeszcze można wymyślić? Aferę krawatową – że Kaczyński chodzi w krawacie, a w markecie na Stradomiu okradziono stoisko z krawatami (przypadek!?) i jak dotąd prezes PiS nie wytłumaczył się, skąd bierze krawaty, co chyba samo w sobie jest wystarczająco znaczące?
Jeżeli SKOK-i i reklamówka w której PiS jako młotek miażdży czyjś domek (powrót do źródeł – tylko tacy starcy jak ja pamiętają kampanię wyborczą Mazowieckiego, w którego spotach siekiera rozrąbywała budzik i mapę Europy) to mają być te ostatnie, decydujące strzały, jakie wyciąga PO z kołczana, to kampania wyborcza najwyraźniej przerosła jej siły. Władza sprawia wrażenie pływaka, który tuż przy mecie ledwie już rusza rękami i nogami i wszystko wskazuje, że pójdzie na dno.
Zresztą, nie – to chyba nie kwestia sił. Raczej niemożność ogarnięcia przez strategów sytuacji. Ich działania przypominają działania sowieckich dowódców w czerwcu 1941. Jak to opisywał Suworow (ale po nim i następni) – w chaosie, przy zerwanej łączności z dowództwem i ogólnym braku rozeznania wyciągali oni koperty z rozkazami na czas wojny, otwierali, i wykonywali. Tylko że te rozkazy były na inną zupełnie wojnę i ich wykonywanie potęgowało straty i podkładało wojska atakujące bezmyślnie, bez koordynacji i osłony (bo generalnie cały precyzyjnie zaplanowany harmonogram ofensywy szlag trafił pierwszego dnia) Niemcom do zmiażdżenia.
Rządowy agit-prop miał najwyraźniej plan – jak to zwykle bywa – z poprzedniej wojny. Na trzy tygodnie przed wyborami uderzyć jakimś znalezionym albo jak się nie da to zmyślonym cytatem w Macierewicza i urządzić mu zmasowany hejt ogłaszając, że „wyszedł z szafy i od razu”, na dwa przed w ten sam sposób uderzyć w samego Kaczyńskiego i urządzić zmasowany hejt plus „wyjście z szafy” z kolei jemu, na tydzień przed wymyślić jakąś pisowską aferę, no i generalnie – zacząć od wprowadzenia elektoratu, przynajmniej tego swojego, żelaznego, w paroksyzm przerażenia, w potem stale straszenie wzmacniać.
I ten plan jest realizowany, choć już od paru miesięcy wiadomo, że straszenie nie działa a Macierewicz i Kaczyński, mimo wielkiego elektoratu negatywnego, mniej ludziom przeszkadzają niż obecna ekipa. W związku z czym cały ten jazgot idzie w powietrze i dlatego właśnie jest tak nudny.
PS. Jedynym, któremu przyznać trzeba, że zdołał zaskoczyć, jest Jakub Wojewódzki. Mało co jest mnie już w stanie oburzyć, ale zagranie tak bezczelne, jak nagranie z kimś rozmowy a potem dogranie innych pytań to chwyt zastosowany ostatni raz przez propagandę Goebbelsa wobec brytyjskiego pisarza P. G. Woodhouse’a. Mając słowo przeciwko słowu, wierzę zdecydowanie Jerzemu Zelnikowi, którego znam jako człowieka szlachetnego (tak właśnie, z całą mocą) a nie Wojewódzkiemu i Lizutowi. Ktoś może powiedzieć, że moja wiara to żaden dowód. Ale skwapliwość, z jaką kłamstwa Wojewódzkiego podchwyciła natychmiast sfora nadwornych paszkwilantów typu Korwin-Piotrowskiej, Agnieszki Holland czy Hołdysa, przemilczanie natychmiastowego dementi wybitnego aktora i opluskwianie go jako rzekomego „kapusia” uważam za najlepszy dowód, iż rzecz jest obrzydliwym montażem, godnym wspomnianego numeru Goebbelsa. Panie Jerzy, wszyscy wiemy, że wskutek finansowej przewagi „Agory” i wyćwiczenia jej adwokatów w kruczkach opóźniających dodatkowo i tak powolny bieg spraw to będzie długo trwać, że uzyskanie ekspertyzy fonoskopijnej to kłopot, ale proszę się nie zrażać, w razie potrzeby nie ja jeden się dorzucę do kosztów, byle Wojewódzki, Lizut i „Agora”, a także ich bluzgający pomagierzy w rodzaju wyżej wymienionych za to świństwo słono zapłacili.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.