Cieszy niezmiernie zapowiedź przewodniczącego PKW, że wystąpi o zniesienie przepisów o „ciszy wyborczej”. Lepiej późno niż wcale – nie ma bowiem nic gorszego, niż prawo powszechnie lekceważone i wyśmiewane, a w czasach internetu i smartfonów, które uczyniły „ciszę wyborczą” anachronizmem, stosowne zapisy i tak stały się niemożliwe do wyegzekwowania.
Inna sprawa, że kiedy walka polityczna nakłada się na wojnę kulturową między „oświeconą elitą” a „tubylczym ciemnogrodem”, między tymi, którzy się w ostatnim ćwierćwieczu załapali i tymi, których wyślizgano, to o czymkolwiek by nie napisać, i tak będzie w jakiś sposób przedwyborczą agitacją.
Na przykład, nawalona w czarnoziem wiceminister sprawiedliwości, wyjęta zza kierownicy z dwoma promilami i odprowadzona do aresztu w kajdankach, bo była agresywna – to tylko z pozoru sprawa wyłącznie obyczajowa. Bo jak w każdej innej sprawie, są tu możliwe dwie prawdy. Prawda pierwsza – że to kolejny dowód degeneracji, zgnilizny i upadku elit III RP. Przecież trudno nie skojarzyć zgłuszenia się przez panią minister już przed 14.00 z innymi objawami przedwyborczej paniki w środowiskach, które od tylu lat przywykły nas doić i dziś stają przed trudną do zniesienia na trzeźwo perspektywą, że to dojenie się może skończyć. Choćby z występem byłego prezydenta Komorowskiego w porannym studio Tok FM, gdzie zaprezentował on rozwinięte objawy tzw. filipińskiej grypy niedoleczonej z dnia poprzedniego.
Ale jest i prawda druga – oto kolejne ogniwo „pełzającego zamachu stanu”. Ktoś przecież nasłał policyjną kontrolę na spokojnie jadącą minister, która, o ile wiadomo, nie spowodowała żadnego wypadku ani nie złamała żadnego przepisu. Niezawodny w takich razach redaktor Morozowski na pewno zada pytanie, czy taką interwencję nigdy nie zweryfikowanej po dusznych czasach IV Rzeczpospolitej drogówki akurat w ostatnim dniu przed ciszą wyborczą można uznać za przypadek. Jeśli zada je równie niezawodnemu mecenasowi Giertychowi, to jest oczywiste, jaką odpowiedź otrzyma.
Tenże sam Giertych uznał przecież za dowód – nie przesłankę, ale twardy dowód – „pełzającego zamachu stanu” ujawnienie taśm Kulczyka przed wyborami przez Cezarego Gmyza i Anitę Gargas w Telewizji Republika (ale kto i gdzie indziej mógł je ujawnić? Przecież widzieliśmy wszyscy, jak wymownie milczały na ten temat tzw. wiodące media). Kolejny temat, który niby nie narusza ciszy wyborczej, bo Kulczyk nigdzie już nie kandyduje, jego rozmówcy także, i rzecz w ogóle nie dotyczy żadnej polityki, tylko przestępczości zdezorganizowanej. Dla jednych oburzające jest to, że oligarcha traktował ministrów jak chłopców na posyłki, a ci łasili się do niego o kostkę cukru. Dla innych oburzające jest, że ktoś to nagrywał, i że te taśmy od miesięcy krążą po kraju, wyciekając do mediów. Ale w każdym z tych przypadków – oburzenie przekłada się na decyzje polityczne.
O Bronisławie Komorowskim, kurującym filipińską zgagę, też niby pisać można, bo niby nigdzie nie kandyduje i nie zadeklarował otwarcie, którą formację popiera. Tym bardziej wolno pisać o Marku Czarneckim, jego dyrektorze Centrum Obsługi Kancelarii, czyli tym właśnie człowieku, który załatwiał preferencyjne wynajęcie odchodzącemu prezydentowi mieszkania i inne kompromitujące do sprawy. Trudno się dziwić, że został za to wynagrodzony zmianą tuż po wyborczej przegranej patrona umowy o pracę na korzystniejszą i skutkiem niej odprawą ponad 280 tysięcy złotych, jak to wszystko opisał dzisiejszy, wydany w ciszy „Super Express”.
Niby wolno, ale wiadomo – jeśli jutro jakiś proboszcz czy biskup powie „wybierajcie ludzi uczciwych!”, to się wiadoma gazeta będzie miała pełne prawo znowu oburzyć, że Kościół zaangażował się otwarcie w agitację przeciwko partii elit.
Przynajmniej we wspomnianej wiadomej gazecie nie ma przypadku. Zatrudnienie w sobotnim, przedwyborczym numerze autorytetu, który jako pięć tysięcy dziewięćsetny powie, że brzydzi się nieeueropejską, katolicką częścią Polski, bo jest prymitywna, zawistna, zaściankowa i tak dalej – to rutyna znana z tych łamów do urzygu. Ciekawostką jest, że rolę, którą kiedyś spełniali intelektualiści, tym razem powierzyła gazeta niemieckiemu bokserowi polskiego pochodzenia i niezbyt dobrze sobie radzącemu w biznesie producentowi tzw. napoju energetycznego, którym trują się młodzi ludzie. Pisałem już dawno temu, że strasząc swych zwolenników zemstą opozycji osiąga agit-prop skutek odwrotny do zamierzonego, zamiast ich zmobilizować, skłania do ucieczki, no i macie dowód, że lepszego nie trzeba. Żaden intelektualista nie dał się namówić do wygłoszenia przedwyborczej tyrady – a tylu ich jeszcze do niedawna było. Wszyscy podali tyły! I trzeba było zatrudnić osiłka, korzystając z faktu, że zapewne ma od intelektualistów dalej do głowy i zorientuje się w zmianie sytuacji dopiero za jakiś czas.
Osobiście nie mam żalu do pana „Tigera”, którego zawodowe osiągnięcia wysoko oceniam, choć żal mi, że wygrywał w ringu nie dla Polski, ale dla swej nowej ojczyzny. Myślę, że każdy, gdyby przez całe życie był okładany po głowie pięściami w ciężkich, skórzanych rękawicach, mógłby bredzić podobnie jak on. Poza tym ten syndrom uciekiniera, który w roku 1988 zmienił obywatelstwo na niemieckie nie wskutek żadnych prześladowań, i w ogóle nie w związku z komuną, która już wtedy zdychała, tylko zwyczajnie dla kasy, może skutkować wyłącznie na dwa sposoby. Albo się próbuje, jak Conradowski Lord Jim, udowodnić samemu sobie i innym, że to była tylko chwilowa słabość – albo, przeciwnie, że ta „Patna” z której się zeskoczyło na bezpieczną szalupę to syf straszny, wiocha i obciach przed światem.
Ale że wiadoma gazeta – nie pierwsza zresztą, bo swą negatywną opinią o „tym kraju” pan Michalczewski, w aurze tego, który wszedł do Europy przed innymi, dzieli się od dawna już na prawo i lewo – wykorzystuje tę psychologiczną kompensację w przedwyborczą sobotę, to brzydko. Cóż,każdy rozumie o co chodzi: nie możemy wymieniać konkretnych partii, ale wiadomo, że jak ktoś mówi „nienawidzę polskiej tradycji, polskiego patriotyzmu, polskiej religijności”, to mówi: nie głosujcie na…
Ouups, no i jednak omal ciszy wyborczej nie złamałem. To już może wystarczy tego subotnika na dziś. Idźcie na wybory, zmieńcie Polskę, że przypomnę profrekwencyjne hasło, o którym jego autorzy jakoś nie chcą dziś pamiętać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.