Białoruskie równanie z wieloma niewiadomymi

Białoruskie równanie z wieloma niewiadomymi

Dodano: 
Protest na Białorusi (9.08)
Protest na Białorusi (9.08) Źródło: PAP/EPA / TATYANA ZENKOVICH
Zwołanie przez Alaksandra Łukaszenkę posiedzenia Rady Bezpieczeństwa trzy dni po zakończeniu wyborów wskazuje, że daleko wciąż do pacyfikacji protestów. Wciąż istnieje duże ryzyko dla reżimu, że sytuacja wymknie się spod kontroli. Jeśli nawet Łukaszenka przetrwa tę burzę – najpoważniejszą chyba od początku jego rządów – to będzie bardzo osłabiony – pisze dla portalu DoRzecz.pl Grzegorz Kuczyński, ekspert ds. wschodnich.

Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z początkiem końca panowania Baćki. Co w zamian? Nie wiadomo, choć na pewno Rosja już robi wszystko, by zabezpieczyć swe wpływy na Białorusi także po ewentualnym upadku obecnego reżimu.

Władza Łukaszenki opiera się już tylko na trzech filarach: lojalności struktur siłowych, wierności części nomenklatury oraz – co najmniej – życzliwej neutralności Rosji. Przeciwko sobie reżim ma zdecydowaną większość społeczeństwa. Czy była szansa na Majdan w Mińsku? Raczej nie. Już od dłuższego czasu białoruskie i rosyjskie służby dokładnie obserwowały rozwój wydarzeń. Ale jeśli Łukaszenka czy jego KGB uważali, że wystarczy spacyfikować protesty w stolicy – jak to bywało przy poprzednich okazjach – to się grubo pomylili. Obecny ruch protestu ma charakter ogólnokrajowy, zdecentralizowany i bez wyraźnego kierownictwa i liderów. Te wszystkie cechy powodują, że trudno reżimowi z nim walczyć.

I nie do końca wiadomo, w jakim kierunku się to potoczy. Kluczowe mogłyby okazać się strajk, jeśli nie generalny, to jednak obejmujący znaczące przedsiębiorstwa, jak też zmiana postawy nomenklatury i struktur siłowych, przynajmniej tych w terenie. W takiej sytuacji Łukaszenka musiałby odejść od obecnego konfrontacyjnego kursu i zdecydować się na jakieś ustępstwa czy rozmowy. To z kolei zostałoby odebrane jako jego słabość i przyspieszyło erozję jego zaplecza. Na kogo by się ci urzędnicy, dyrektorzy i oficerowie kierowali w takiej sytuacji? Łukaszenka wie, że teraz jego władza zależy już tylko od lojalności nomenklatury, a szczególnie jej siłowej części. Stąd zaostrzanie kontroli nad nią – ważnym sygnałem był wyrok z końca lipca dla byłego szefa prezydenckiej ochrony i zastępcy szefa Rady Bezpieczeństwa RB płk. Andrieja Wtiurina. Wyrok wyjątkowo surowy, bo aż 12 lat więzienia za przyjęcie 190 tys. dolarów korzyści majątkowej od rosyjskich firm z branży telekomunikacyjnej.

Nie można mieć wątpliwości, że Rosja już od dawna mocno pracuje, by to ku Moskwie zwróciła się porzucające Łukaszenkę elita. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, można założyć, że doszłoby do próby pałacowego przewrotu w Mińsku i przejęcia władzy przez jakąś grupę urzędników i siłowików z obecnej elity reżimu. Być może Łukaszence z familią (jeśli ta jeszcze w ogóle jest w kraju) pozwolono by opuścić Białoruś. Już to samo przekonałoby wielu z obecnie protestujących do zejścia z ulicy w przekonaniu, że cel został osiągnięty. Sfałszowane wybory były tylko iskrą, a tak masowe i obejmujące cały kraj protesty wynikają z rosnącego od dłuższego czasu niezadowolenia ludzi poziomem życia, a więc z chęci zmiany.

I to może być niebezpiecznie – w krótkiej czy średniej perspektywie. Oznaczałoby bowiem utrzymanie się obecnego reżimu, nawet jeśli w złagodzonej wersji i z pewnymi ustępstwami. Brak konkretnego programu zmian, gdy wszystko sprowadza się właściwie do jednego postulatu „Łukaszenka musi odejść”, ułatwi pokojowe spacyfikowanie ruchu protestu. Być może rozpoczęłaby się swego rodzaju białoruska pierestrojka – co z zadowoleniem przyjąłby Zachód nie chcący kolejnego „wschodniego kłopotu”, ale też Rosja. Celem nr 1 Moskwy jest dziś co prawda utrzymanie Łukaszenki (słabego), ale na pewno jest też wariant zapasowy. Nie, wcale nie aneksja Białorusi. Nowy, przejściowy „rząd jedności narodowej” w składzie (zwłaszcza chodzi o obsadę struktur siłowych) i z polityką zapewniającą utrzymanie dotychczasowych wpływów Rosji na Białorusi (program minimum), lub nawet faktycznie je zwiększającą (program maksimum). Być może swego rodzaju powtórka mołdawskiego eksperymentu, gdzie z poparciem Rosji, UE i USA obalono władzę znienawidzonego oligarchy, by zastąpić go koalicją bloku prozachodniego i partii prorosyjskie, która to koalicja (zgodnie z oczekiwaniami) szybko się rozpadła, a pełnię władzę wziął obóz moskiewski. Wszystko zgodnie z zasadami demokracji.

Ale taka „transformacja” jedynie opóźniłaby przełożenie na polityczne efekty obecnego masowego ruchu. Tak budzi się białoruski naród. Staje się podmiotem, a nie przedmiotem w targach Łukaszenki, Putina, Chińczyków i Zachodu. W końcu skończyłoby się to w pełni demokratycznymi wyborami i liberalizacją systemu. Oczywiście można sobie na koniec zadać pytanie – tak, to kolejna niewiadoma – kto wygrałby demokratyczne wybory na Białorusi? Z jakim programem? Dziś najprawdopodobniej większość uzyskaliby jednak zwolennicy bliskiej współpracy z Rosją. Nie wiadomo też, jak wielu Białorusinów zareaguje na nieunikniony szok związany z reformami rynkowymi. Ilu z nich zacznie tęsknić za czasami Łukaszenki i kogo zaczną wówczas popierać? Popierając ich dążenie do wolności i solidaryzując się z nimi, już teraz powinniśmy myśleć, co będzie dalej.

Grzegorz Kuczyński ukończył historię na Uniwersytecie w Białymstoku i specjalistyczne studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim. Ekspert ds. wschodnich, przez wiele lat pracował jako dziennikarz i analityk. Jest autorem wielu książek (m.in. "Jak zabijają Rosjanie: ofiary rosyjskich służb od Trockiego do Litwinienki").

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także