Black Lives Matter. Nowa religia „antyrasizmu”

Black Lives Matter. Nowa religia „antyrasizmu”

Dodano: 
Manifestacja Black Lives Matter – zdjęcie ilustracyjne
Manifestacja Black Lives Matter – zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
Konserwatywni eksperci są zgodni co do religijnego charakteru ruchu w Stanach Zjednoczonych, który deklaruje „antyrasistowskie” cele.

„Chodzi o religię, prawda? Mamy kult sprawiedliwości społecznej po lewej stronie” – pisze autor książek i były wydawca The New Republic, Andrew Sullivan, na łamach New York Magazine... „Religię, której wyznawcy wykazują taką samą gorliwość, jak każdy nowo narodzony ewangelik” – dopowiada Michael Barone, analityk polityczny i publicysta Washington Examiner.

„Biały przywilej” jak grzech pierworodny...

Zdanie komentatorów politycznych pokrywa się z niedawną analizą językoznawcy Johna McWhortera opublikowaną w The Atlantic. Badacz stwierdził, że „antyrasizm jest ruchem głęboko religijnym we wszystkim oprócz terminologii”. Badacz zwrócił uwagę, że w perspektywie (anty)rasistowskich aktywistów „biały przywilej”, obowiązujący historycznie – a ich zdaniem również obecnie – w Ameryce, jest czymś w rodzaju grzechu pierworodnego.

Wyznawcy tej „nowej religii” doszukują się w wypowiedziach swoich oponentów „tego, co może być bluźniercze”, a następnie żądają, w tym w mediach społecznościowych, politycznego i społecznego ostracyzmu wobec mniemanych „rasistów” – na podobnej zasadzie, jak „ekskomunikuje się heretyka”.

Lobby (anty)rasistowskie związane z radykalnym ruchem Black Lives Matter jest na tyle silne, że – jak zauważa zarówno Sullivan, jak i McWhorter – nawet w obliczu obostrzeń związanych z COVID-19 władze przymykały oko na przestępcze antypolicyjne zamieszki wywoływane przez czarnoskórych aktywistów, uchylając tym samym „święty obowiązek dystansowania się społecznego”.

Nauka przez wielkie „N” religią (anty)rasistów

Komentujący omawiają także uwarunkowania religijne w kontekście sympatii wyborczych Amerykanów zwracając uwagę na pewien znamienny rys podziału społecznego. Mianowicie, że biali liberalni wyborcy Demokratów z dużych miast – w przeciwieństwie do głosującej na Republikanów religijnej „prowincji” – często deklarują się jako ateiści i agnostycy. W miejsce religijności pojawia się zabobonne wręcz zaufanie poglądom wygłaszanym przez tzw. autorytety naukowe, w tym medyczne, co pokazał kryzys związany z wprowadzaniem lockdownów i innych obostrzeń przez władze stanowe.

- W rzeczywistości opinie naukowe ciągle się zmieniały – co jest zrozumiałe, ponieważ ewoluujące dowody obaliły epidemiologiczne modele nowego wirusa. A epidemiologia ma zrozumiałe skłonności do pesymizmu, ponieważ chce ostrzegać społeczeństwo przed mało prawdopodobnymi, ale katastrofalnymi zagrożeniami. Co więcej, nauka nie dostarcza wygodnego wzoru na zestawienie przewidywanych korzyści z blokad z ich wysokimi i niewspółmiernymi kosztami. Za to wymaga osądu opartego na wartościach, to znaczy w wielu przypadkach na czyjejś religii. Tak więc miejscy liberałowie nalegali na ścisłe ograniczenie tradycyjnych nabożeństw religijnych (…) szybko dali się też wciągnąć w logiczne wygibasy, popierając zatłoczone, masowe protesty przeciwko rasizmowi. Moja (tolerancyjna, nowoczesna, liberalna) religia jest lepsza niż twoja (zaściankowa, przestarzała, tradycyjna) wiara – komentuje Michael Barone.

Publicysta zwraca też uwagę na ignorowanie faktów przez „wyznawców zsekularyzowanego antyrasizmu”, którzy nie biorą pod uwagę, że według ogólnokrajowych danych sytuacje podobne do przypadku Georga Floyde'a są nader rzadkie, nie wspominając już o kryminalnej proweniencji owego czarnoskórego „bohatera”. „W istocie perspektywa historyczna ani znajomość statystyki, ani potrzeba spójności nie mają większego znaczenia dla praktykujących religię antyrasistowską” – wskazuje Barone.

Czytaj też:
Pelosi dziękuje Floydowi za "poświęcenie życia dla sprawiedliwości"
Czytaj też:
Zawodnik obrażony na tle rasowym? Przerwano mecz

Źródło: PCh24.pl
Czytaj także