Nie od dziś wiadomo, że polsko-ukraiński spór o historię to woda na młyn rosyjskiej propagandy. Niezależnie od słuszności naszych pretensji do południowo-wschodniego sąsiada, faktem jest, że Moskwa zyskuje na konflikcie między Kijowem a Warszawą. Nic więc dziwnego, że sporym echem odbiły się w Rosji słowa Jarosława Kaczyńskiego z wywiadu udzielonego tygodnikowi „Do Rzeczy”. W rozmowie z Kamilą Baranowską prezes PiS wyraził swój zawód gloryfikacją Stepana Bandery przez Ukraińców. „Ukraina i Polska jeszcze do niedawna wspólnie występowały przeciwko Rosji. Obecnie muszą rozwiązać problem wzajemnych relacji. Przyczyna: stosunek do Stepana Bandery, który na Ukrainie jest bohaterem, w Polsce zaś uważany jest za terrorystę” – tymi słowami swój program publicystyczny „Prawo głosu” na kanale TWC, w całości poświęcony polsko-ukraińskim relacjom, rozpoczął Roman Babajew.
Dziennikarz niedawno uderzył na wizji Tomasza Maciejczuka, polskiego dziennikarza (do którego jednak nie przyznaje się żadna redakcja nad Wisłą, a który jako „freelancer” bryluje w rosyjskich mediach jako przedstawiciel polskiego punktu widzenia) za słowa: „chcemy żyć normalnie, jak inni ludzie, a nie w gównie, jak Rosjanie”. Tym razem do rękoczynów nie doszło, choć jak zwykle w rosyjskiej telewizji emocje zdecydowanie przeważały nad merytorycznymi argumentami.
„Polacy chcą być znów imperium”
Politolog Siergiej Markow stwierdził, że Polska próbuje wrócić do imperium „od morza do morza”, i dlatego chce podporządkować sobie Ukrainę, choć tak naprawdę, jego zdaniem, jesteśmy jedynie forpocztą amerykańskich i europejskich wpływów nad Dnieprem. – Polska jest bardzo ważnym państwem o wielkich ambicjach. Polska elita po cichu tęskni za czasami wielkości, za ideą federacyjną – dodał Aleksander Romanowicz z partii Sprawiedliwa Rosja.
W dyskusji udział brali nie tylko rosyjscy propagandyści, ale także przedstawiciele stron ukraińskiej i polskiej, znani jednak bardziej prokremlowskim mediom niż swojej rodzimej opinii publicznej. Zygmunt Dzięciołowski streścił powszechne nad Wisłą stanowisko, zgodnie z którym częste ostatnio wypadki profanacji śladów polskości na Ukrainie, to rosyjskie prowokacje. Babajew, z wyższością i pewnością w głosie, odpowiedział: „Proszę sobie wyobrazić, że w centrum Moskwy dochodzi do wypadku samochodowego. Też możemy zacząć drążyć: kto na tym mógł zyskać: mechanik, który będzie naprawiał uszkodzone auto, ubezpieczyciel, być może lekarz… No bądźmy poważni” – dodał, jednoznacznie sugerując, że szukanie rosyjskiego śladu w tych incydentach to niewarta uwagi teoria spiskowa. Gdy natomiast Dzięciołowski, ostro dyskutując z Markowem, poprosił rozmówcę: „nie przerywajmy sobie, porozmawiajmy na europejskim poziomie”, najwidoczniej podrażnił dumę Rosjanina, bo w odpowiedzi usłyszał: „Nie będziecie nas pouczać, co to znaczy być Europejczykiem! Nigdy nie pozwolimy Polakom nas pouczać, wmawiać nam: Rosjanom i Ukraińcom, że jesteśmy niepełnowartościowymi Europejczykami!”.
Te słowa mogą dziwić, biorąc pod uwagę stosunek Rosji do Ukrainy. Ale dziwić mogą tylko z pozoru. Bo przecież wciąż rosyjskie elity twierdzą, że na Ukrainie nie doszło do imperialnej agresji, ale do spontanicznego buntu miejscowych Rosjan przeciwko ukraińskim neonazistom. – Polska i Europa próbują rozbić wielki naród rosyjski i oderwać od niego dla siebie część, którą dziś nazywa się „państwem Ukraina” – mówił Nikołaj Starikow, przewodniczący partii Wielka Ojczyzna. – Ukraina nie jest suwerenna, Polska ma natomiast ograniczoną suwerenność. Polityką europejską kierują tak naprawdę Amerykanie. Ukraina jest im potrzebna jako instrument antyrosyjskiej polityki. Prawda jest taka, że Ukrainy nie chcą w Europie. Ciągle wymyślają kolejne preteksty, żeby tylko nie wpuścić jej do UE. Awantura o Banderę to kolejny taki pretekst.
„Polska chce podbić Ukrainę”
Na zastrzeżenie prowadzącego, że Łotwa i Estonia w swojej historii też mają ciemne karty związane ze współpracą z nazistami, a jednak weszły do UE, Starikow odpowiedział: – Ale łotewscy i estońscy esesmani zabijali Rosjan, a nie Żydów, jak ukraińscy kolaboranci, dlatego Europa ich akceptuje.
– Gdyby Armia Czerwona nie wkroczyła do Polski i państw bałtyckich, Żydów nie spotkałby tak tragiczny los – tymi słowami rosyjskich komentatorów skutecznie sprowokował Grigorij Amnuel, dziennikarz ukraiński. – Za te słowa, jak się zdaje, powinna pana spotkać odpowiedzialność karna. Mówię to panu jako obywatel rosyjski. Doigra się pan – groził Babajew.
Polska w optyce prokremlowskich politologów i polityków nie jest bynajmniej niewinną ofiarą ukraińskiego nacjonalizmu, którą Rosja chciałaby wspaniałomyślnie ochronić przez naddnieprzańskim neonazizmem. Wręcz przeciwnie. Ich zdaniem tylko czekamy na to, aby dokonać rozbioru Ukrainy.
– Nigdy nie uwierzę, że Polacy pokochali swoich katów – stwierdził Babajew. – Polacy powinni się wstydzić, że wykorzystali banderowców przeciwko Rosji, żeby potem obrócić się przeciwko nim – grzmiał z kolei Markow. Konkluzja była jednoznaczna: Polacy i Ukraińcy nienawidzą siebie nawzajem. Ci pierwsi to imperialiści którzy tęsknie wspominają lata świetności i marzą o odbiciu swoich dawnych terytoriów, ci drudzy natomiast to albo neonaziści, albo tak naprawdę Rosjanie, którym Waszyngton, Warszawa i Kijów nie pozwalają wrócić na łono Matuszki Rosji. To, że mnóstwo Ukraińców pracuje i żyje w Polsce, nic nie znaczy, bo przed II wojną światową wielu Polaków zarabiało na życie w Niemczech, i to nie przeszkodziło Hitlerowi na nas napaść. Kaczyński, zdaniem prokremlowskich komentatorów, tylko dlatego zaostrzył retorykę, że zrozumiał, iż Polacy nie chcą sojuszu z Ukrainą. – Znaczna część elektoratu PiS żyje polityką historyczną i żąda rozliczeń. Poza tym Kaczyński dobrze pamięta, ile stracił w oczach Polaków, kiedy na Majdanie podskakiwał ramię w ramię z nacjonalistami, w rytm krzyków „Sława Ukrajini! Herojam sława!” – komentowała Wiera Kuźmina z TV Centr.
– Jeśli ktoś uważa, że w razie upadku państwa ukraińskiego Polska, Rumunia, Węgry i Słowacja nie sięgną po swoje ziemie, to znaczy, że jest naiwny i nie zna historii! W 1934 roku Piłsudski i Hitler byli najbliższymi sojusznikami, a pięć lat później ten sam Hitler napadł na Polskę. W historii nie ma trwałych sojuszy! – mówił Starikow.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.