Nie Genewa, Londyn czy Paryż, ale Budapeszt został oficjalnie zapowiedziany jako miejsce ewentualnego szczytu pokojowego Trump–Putin, którego gospodarzem stałby się tym samym premier Węgier Viktor Orbán. Ten sam polityk, który w połowie października znalazł się w bardzo wąskim gronie przywódców zaproszonych z wybranych państw świata na towarzyszące porozumieniu Izrael–Hamas rozmowy w Szarm el-Szejk. Jak to się stało, że odmalowywany od lat w najczarniejszych barwach przez tak wielu zachodnioeuropejskich oraz polskich polityków, politologów i większość mediów Viktor Orbán znalazł się w pierwszej lidze polityki międzynarodowej? Dodajmy, stojąc na czele niespełna 10-milionowego państwa położonego na "peryferiach" Europy, które on sam zresztą lubi określać jako "kropkę na mapie świata".
Dałoby się powiedzieć, że Viktor Orbán – jako piastujący nieprzerwanie od 2010 r. funkcję premiera polityk sukcesu, który zbudował w kraju nową klasę średnią, obok tej powstałej po 1989 r. na bazie komunistycznej nomenklatury, przeforsował politykę zrównoważonego rozwoju i solidarności społecznej, czego przykładem jest, chociażby bardzo rozbudowany system wsparcia państwa dla rodzin z dziećmi (skutkujący 200 tys. "dodatkowych" nowo narodzonych) – po prostu teraz "monetyzuje" swoje znaczenie także za granicą. To byłaby jednak tylko część prawdy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
