Najchętniej używaną odpowiedzią na wątpliwości jest, niestety, zaliczanie wątpiących do „współczesnej Targowicy”. I to w polityce posmoleńskiej PiS jest najbardziej niegodne. Według tych środowisk, które dawno już (niekiedy na pewien czas wycofując się, łagodząc ton, by znów do tego wrócić) ogłosiły „perfidną zbrodnię, gorszą od Katynia” kwestionowanie zamachu jest dowodem narodowego zaprzaństwa. A osią medialnego przekazu opozycji staje się sekciarskie testowanie potencjalnych sojuszników z wiary w zamach. (…)
Po stronie PiS mamy do czynienia z czymś, co na pierwszy rzut oka wydaje się politycznym szaleństwem. Zamiast skupić się na punktowaniu oczywistych mielizn oficjalnej narracji i rozliczać winy rządu, opozycja forsuje teorię o zamachu bombowym.
Jest to teza idąca najdalej, jak można to sobie wyobrazić, rodząca tak poważne konsekwencje, że nie wolno jej stawiać, nie mając niezbitych dowodów. Tych zaś, wbrew solennym zapewnieniom wtórujących Antoniemu Macierewiczowi opozycyjnych mediów, nie ma. Teza o zamachu jest tylko uprawdopodobniana łańcuchem przesłanek.
Antoni Macierewicz i środowiska mu kibicujące uparcie nie chcą jednak odrzucić przesłanki przeczące zamachowi. Na przykład: istotnym czynnikiem tragedii była mgła, której ewentualny zamachowiec nie mógł zaplanować. Wytworzenie sztucznej mgły (wbrew szyderstwom niezorientowanych) nie jest problemem, potrafi to każdy pododdział wojsk chemicznych, ale na zdjęciu satelitarnym jej sztuczne pochodzenie widać by było na pierwszy rzut oka. Tymczasem formalnie nieczynne lotnisko Siewiernyj wykorzystywane było do nielegalnego handlu bronią, między innymi przez doskonale znanego zachodnim służbom Wiktora Buta. A to znaczy, że było pod wnikliwą obserwacją tychże służb − trudno uwierzyć, by Rosjanie do popełnienia tak grubej zbrodni, o którą się ich oskarża, wybrali akurat to miejsce. Nie pasują do zamachu zeznania załogi jaka-40, w tym śp. chorążego Musia, który mówił wyraźnie, że słyszał „huk uderzenia samolotu o ziemię i wybuchy” − w przypadku eksplozji na wysokości kilkudziesięciu metrów wybuchy słychać by było o kilka sekund wcześniej, zresztą po rozpadzie maszyny w powietrzu nie byłoby słychać zapewne huku uderzenia o ziemię, lecz odgłos słabszy i rozciągnięty w czasie. W dodatku hipoteza o zamachu zostawia zupełnie na boku błędne naprowadzanie samolotu, niesamodzielność kontrolera, konsultującego telefonicznie komendy z kimś z Moskwy i maskowanie tego przez wycięcie ze stenogramów fatalnych komend słyszanych przez załogę jaka i najpewniej zapisanych w jego utajnionej czarnej skrzynce.
Z problemem mgły, po ośmieszeniu tezy o jej sztucznym charakterze, Antoni Macierewicz radzi sobie, twierdząc, że w chwili i miejscu katastrofy mgły już nie było, więc nie miała ona żadnego znaczenia. Ze złym naprowadzaniem − budując teorię, że zamach miał charakter dwustopniowy i pierwotnie to fałszywe komendy miały doprowadzić do rozbicia maszyny o ziemię, a ładunek wybuchowy odpalono dopiero wtedy, gdy polscy piloci „nie dali się złapać w pułapkę” i opanowali sytuację. Trąci to naciąganiem faktów. Zresztą w narracji Macierewicza pojawiają się różne niespójne wątki, niekiedy sprawiające wręcz wrażenie testowania, w co jeszcze żelazny elektorat jest w stanie uwierzyć – tak jak wtedy, gdy twierdzenie o rozpadzie maszyny wysoko w powietrzu łączy z rewelacjami o pasażerach, którzy mogli przeżyć. (...)
Dlaczego PiS obstawił, niemal od samego początku, hipotezę skrajną, najbardziej radykalną, najtrudniejszą do udowodnienia i do przyjęcia przez opinię publiczną, przez długi czas wręcz odstraszającą od PiS wyborców, mimo zniechęcenia rządami PO? (…) Prezes Kaczyński nie jest zainteresowany wygraną na punkty, po której i tak nie mógłby znaleźć koalicjanta. Jest politykiem − tu Macierewicz i Kaczyński są do siebie podobni − skłonnym grać w każdym rozdaniu va banque, wedle zasady „wszystko albo nic”, nadrabiającym brak giętkości uporem, z jakim po każdej przegranej nie daje się odepchnąć od stolika. „Budapeszt nad Wisłą”, jakiego chce Kaczyński, wymaga całkowitego zdelegalizowania nie tylko obecnej władzy, ale wraz z nią także całej elity III RP. Udowodnienie, że Tusk zgrzeszył „tylko” nieudolnością, małością, głupotą nawet, do tego nie wystarczy. Przełom może przynieść − tak przynajmniej prezes PiS zdaje się zakładać − jedynie przekonanie Polaków, że i Tusk, i Komorowski, i wszyscy ich stronicy są współwinni straszliwej zdrady i zbrodni.