Zazdroszczę felietonistom, którzy narzekają, że muszą się wysilać, aby znaleźć tematy cotygodniowych felietonów. Ja muszę się wysilać, aby je eliminować i wybrać jeden, na którym powinienem się skoncentrować.
W odniesieniu do minionego tygodnia na przykład mógłbym wylewać żale osobiste. Nie znalazłem się w rankingu czołowych „polskich homofobów”, który zamieścił „Wprost”. Przyzwyczaiłem się już do braku wdzięczności i lekceważenia moich wysiłków, ale to akurat naprawdę boli. Zwłaszcza że trafiając na listę, sąsiadowałbym z różnymi zacnymi ludźmi, w tym jednym z najwybitniejszych polskich, żyjących filozofów, jakim jest Ryszard Legutko.
Mógłbym poświęcić felieton sprawom poważniejszym. Sędzia Paweł Chodkowski uznał, że mordowanie polskich patriotów było „ideowym wyborem” Zygmunta Baumana, którego nie wolno jednoznacznie oceniać. Potępianie go jest sianiem nienawiści oraz pogardy i zasługuje na karę bezwzględnego aresztu. Sędzia Chodkowski jest wyrozumiały. Mógłby, śladem Baumana, orzec karę radykalnie wyższą. Pozostaje refleksja, że dopóki tacy osobnicy występować będą w Polsce w sędziowskich togach, dopóty nie będzie ona państwem prawa.
Zdecydowałem się jednak zająć wypowiedzią Donalda Tuska. Premier w Polskim Radiu powiedział, że „Polska nie będzie awangardą antyrosyjskiej krucjaty”, nie będzie podejmowała „radykalnych działań” i nie będzie się „w takie awantury wdawała”.
Zgodnie z językiem nowoczesności krucjata to agresywna kampania, której celem jest narzucenie innym przemocą swoich fanatycznych wierzeń. Premier twierdzi więc, że przeciw Rosji prowadzone są „radykalne działania”, których celem jest zniszczenie ideowej tożsamości tego kraju, a on uczyni wszystko, aby Polska trzymała się od nich z daleka.
Tym samym premier przyznaje rację rosyjskiej propagandzie, która każdy sprzeciw wobec imperialnych działań Moskwy określa takim właśnie mianem. Brak zgody na podbój Ukrainy jest krucjatą w skrajnym wydaniu.
W rzeczywistości jedyną odpowiedzią Zachodu są niekonsekwentne protesty i parę niemrawych pseudosankcji. Widocznie Tusk uznaje je za antyrosyjską krucjatę. Coś się jednak musiało stać, gdyż tylko nieco wcześniej proponował europejskim państwom „unię energetyczną”, która uniemożliwiłaby rozgrywanie ich przez Moskwę w sprawie zakupu surowców. Był więc wówczas w „awangardzie krucjaty”. Czyżby ktoś przywołał go do porządku?
Jego podwładny, szef MSZ Radosław Sikorski już jakiś czas temu zwrócił Polakom uwagę, aby nie rwali się do nakładania sankcji, gdyż nasza gospodarka poniesie ich konsekwencje. W ten sposób dał do zrozumienia, że z imperialnym zagrożeniem powinniśmy walczyć tylko wtedy, gdy nic to nie kosztuje – znaczenie polsko-rosyjskiej wymiany jest marginalne – co również było zmianą jego retoryki. Wcześniej przecież nawoływał do mobilizacji przeciw ekspansji Kremla, a jeszcze wcześniej – na odwrót.
W 2011 r. Sikorski wystąpił w Berlinie z apelem, aby Niemcy wzięli odpowiedzialność za Europę. Można odnieść wrażenie, że nie czekali oni na propozycję polskiego ministra, choć przyjęli ją z zadowoleniem. Może ostatnio przypomnieli polskim aliantom, że odpowiedzialność to także władza, a oni nie życzą sobie „awantury” z Rosją.