Rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska stwierdziła, że Radosław Sikorski zapłaci za wystawną kolację z Jackiem Rostowskim. Minister uznał jednak, że to za dużo i może jedynie zwrócić za wino.
Czegoś tu nie rozumiem. Albo kolacja była służbowa i minister mógł płacić za nią z funduszu reprezentacyjnego, albo była prywatna – co głosili propagandyści z rządu i mediów wspierających, zanim się zorientowali w konsekwencjach takiej interpretacji – i wtedy sprzeniewierzył on pieniądze publiczne i popełnił przestępstwo. Przyjęcie, że ministrowie konsumowali służbowo, ale popijali już za prywatne, budzi wątpliwości.
A może Sikorski uniósł się honorem i w związku ze skandalem postanowił zapłacić za coś, za co płacić nie musi? Stosunkowo tani ten honor, bo nie wystarczyło go na pokrycie całej kolacji, pomimo że ministra stać na to, o czym świadczy jego dwór w Chobielinie. Sikorski oburza się, kiedy się do niego zagląda, i grozi sądami. Czy jednak rzeczywiście nie mamy prawa ocenić, jak żyje minister, którego pensja wystarczyć może z trudem na utrzymanie jego posiadłości? Czy nie powinniśmy, jako suweren, zainteresować się tym, czy stać nas na utrzymanie takiego ministra?
Takie pytania byłyby na miejscu w USA czy w zachodniej Europie, ale w III RP wywołują oburzenie. Tak jak pytanie, czy optymalnym wyborem jest szef MSZ, który uznaje naszą politykę zagraniczną za absurdalną i przeciwskuteczną. Skoro sam wycenił swój honor nieprzesadnie wysoko i bez głośnych protestów laskę Amerykanom gotów jest robić, to może powinniśmy uwolnić go od tych, chyba jednak uciążliwych, obowiązków i znaleźć kogoś innego na jego miejsce.
– To, co dziś dotyka polityków, jutro może dotknąć każdego z nas – grzmi everyman (i polityk) Sikorski na łamach „Newsweeka”, który tak lubi rozczulać się nad politykami zmuszanymi do ponoszenia konsekwencji swoich czynów. Czy chodzi mu o brzemię luksusowych, darmowych posiłków? Nie, tym razem ministrowi chodzi o to, że obywatele usłyszą, co ma do powiedzenia na temat spraw, którymi się w ich imieniu zajmuje. Czyżby nie nauczyli go w Oksfordzie, że stając się osobą publiczną, wyrzekamy się sporej części swojej prywatności?
A swoją drogą – Panie ministrze, czy oddał już Pan za wino? I na jaki rachunek? Czy w MSZ istnieje konto, na które dyplomaci zwracają wydatki, gdy nagle ruszy ich sumienie albo co innego? Jakie procedury regulują takie nagłe wypadki? A może przemyślał Pan sprawę i uznał, że pańskiemu honorowi wystarczy zwrot za kawę?
Wiem, że Tomaszowi Lisowi i jego trzódce (© Jacek Żakowski) nie przyjdzie to do głowy, a i Pan pewnie o tym zapomniał, ale my, obywatele, mamy prawo o tym wiedzieć.