Z każdym niemal dniem sytuacja geopolityczna staje się bardziej napięta. Unia Europejska i Stany Zjednoczone nałożyły na Rosję sankcje, ta zaś w odwecie wprowadziła embargo na import żywności z tych krajów. Jednocześnie trwa ofensywa armii ukraińskiej, której oddziały dotarły do Doniecka. Obszar pozostawiony pod kontrolą rosyjskich separatystów się kurczy. Co będzie dalej?
Niestety, najlepszy scenariusz wydaje się najmniej prawdopodobny. Polegałby on
na tym, że Ukraińcy ostatecznie wypierają oddziały separatystów ze wschodniej Ukrainy, a ci wycofują się do Rosji. Dzięki pomocy zachodniej i własnej determinacji Ukraina staje na nogi, Rosja liże rany, godzi się wszakże z koniecznością. Sytuacja wraca do status quo ante, napięcie spada.
Trudno uwierzyć, że tak się stanie. Najważniejszą przeszkodą w realizacji tego scenariusza jest postawa Moskwy, a ściślej mówiąc – sposób legitymizacji władzy przyjęty przez Putina i jego otoczenie. Dla swojego uprawomocnienia władza w Rosji potrzebuje potęgi. Było tak za czasów carów, jest tak i teraz. Mówił o tym wyjątkowo celnie w niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” Wiktor Suworow. Rosjanie nie muszą żyć w dobrobycie, ba, gotowi są pogodzić się z biedą, ubóstwem, ograniczeniami wolności i swobody. Pod jednym wszakże warunkiem: chcą mieć poczucie siły. Chcą wierzyć, że ich państwo jest potęgą. Rosjanie – niczym książę z pism pewnego Włocha żyjącego w XVI-wiecznej Florencji – wolą budzić strach niż miłość.
Przyjmując tradycyjne, mocarstwowe uzasadnienie dla swojej władzy, Putin stał się:niejako od początku ofiarą własnej retoryki.
Podbicie Krymu pozwoliło mu zdobyć poparcie ponad 80 proc. Rosjan. Podobną popularnością cieszyła się jego polityka wspierania separatystów. To, co w oczach Rosjan jest obroną tradycyjnie rosyjskich ziem, Zachodowi jawi się jako akt agresji i lekceważenia zasad międzynarodowych. Moskwa, jak widać, nigdy nie traktowała Ukrainy jako realnego, samodzielnego podmiotu. Ukraina była niepodległa nominalnie, praktycznie miała pozostawać w sferze wpływów Kremla.
Dlatego tak trudno doprowadzić do rozsądnego porozumienia różnych stron. Nałożone na Rosję sankcje pokazują, że Zachód nie będzie się godził z polityką faktów dokonanych. Jednak czy faktycznie obywatele państw Unii gotowi są ginąć za Ukrainę? Czy którekolwiek państwo UE gotowe jest wysłać tam własne wojska, wiedząc, że wiąże się to z ryzykiem uwikłania w konflikt zbrojny? Nie widzę chętnych. Putin doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że w dłuższej perspektywie sankcje mogą doprowadzić do radykalnego osłabienia rosyjskiej gospodarki, ale w krótszym czasie przewaga jest po jego stronie. I czuje, że Rosjanie wybaczą mu agresywną politykę, nie przebaczą zaś okazania słabości.
Cóż, źle to wygląda. Naprawdę źle.