Niedawno austriacki Trybunał Konstytucyjny orzekł, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci. Informacja przeszła niemal bez echa, a szkoda. Nie ma wątpliwości, że każda taka decyzja będzie tylko wzmagać nacisk na Polskę. Tym bardziej, że w maju 2015 r. referendum w sprawie legalizacji związków homoseksualnych, a potem w konsekwencji przyznania im praw do adopcji, ma się odbyć w Irlandii. Sondaże wskazują, że i ten dawny bastion kultury chrześcijańskiej upadnie.
Nie mniej niż decyzja zszokowało mnie jej uzasadnienie. Prezes Trybunału Konstytucyjnego Gerhart Holzinger uznał, że „żadne obiektywne argumenty nie przemawiają za zróżnicowaniem reguł wyłącznie na podstawie orientacji seksualnej”. Dodał, że restrykcje dotyczące adoptowania dzieci przez pary homoseksualne są sprzeczne z postanowieniami europejskiej konwencji o prawach człowieka.
Czytałem te słowa i przecierałem oczy ze zdumienia. „Żadne obiektywne argumenty” nie pozwalają zdaniem sędziego różnicować reguł. Czyli fakt, że dziecko może się pojawić wyłącznie ze związku mężczyzny i kobiety, nie jest „obiektywnym argumentem”. Tak samo nie jest obiektywnym argumentem, że macierzyństwo i ojcostwo są zakorzenione w naturze i w całej tradycji ludzkości. Nieprawdopodobne, że współczesna cywilizacja, tak rzekomo nastawiona na zapewnienie dzieciom szczęścia, jednocześnie kompletnie lekceważy prawo dziecka do tego, żeby mieć mamę i tatę. Dziecko staje się tu tylko narzędziem zaspokojenia pragnień dorosłych. Skoro dwóch panów lub dwie panie zechcą je sobie wziąć, to nie wolno ich dyskryminować i należy im takie dziecko, zgodnie z tym oświeceniowym, postępowym i europejskim prawem, wydać. Nie zważając ani na osobiste nastawienie dzieci, ani na ryzyko związane z ich dorastaniem, tożsamością i samopoczuciem. Przerażające, ale prawdziwe.
Nie bardzo rozumiem tylko, dlaczego postępowcy uparli się przy tym, że takiej dyskryminacji nie mogą podlegać pary. A w czym to para ma być lepsza niż trójka, czwórka czy piątka? Dlaczego prawo do adopcji dzieci mają dostawać dwójki mężczyzn lub kobiet? Używając języka sędziego z Austrii, nie widzę żadnego obiektywnego argumentu na rzecz takiej tezy. Owszem, taki argument jest, ale wynika on z natury. Skoro jednak dla współczesnych barbarzyńców natury nie ma, bo liczą się tylko pragnienia seksualne jednostek i ich zaspokojenie, to wkrótce, jestem pewien, o podobne prawa jak pary będą występowały inne zbiory arytmetyczne.
Przeglądając różne depesze, nie potrafiłem znaleźć informacji o żadnych protestach. Brak choćby doniesień o reakcji austriackiego Kościoła. Nikt o niej nie wspomina, zatem mogę przyjąć, że albo jej nie było, albo była na tyle niewyraźna, że przeszła niezauważona. Rewolucja idzie dalej, a towarzyszy jej coraz bardziej przerażające tchórzliwe milczenie.
Paweł Lisicki spotka się z Czytelnikami „Do Rzeczy” na profilu naszego tygodnika na Facebooku w poniedziałek 26 stycznia o godz. 15. www.facebook.com/tygodnikdorzeczy