TOMASZ D. KOLANEK: Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę słyszymy dwie wzajemnie wykluczające się narracje. Pierwsza: Chiny są najwierniejszym sojusznikiem Rosji i wspierają ją w ataku na Ukrainę. Druga: Chiny absolutnie nie wspierają Rosji i są przeciwne jakiejkolwiek wojnie. Jaka jest prawda?
PROF. JAKUB POLIT: Obie wersje mogą być prawdziwe. Jeżeli w pokoju znajduje się tylko jeden ratlerek albo pekińczyk, to jest on zarówno największym, jak i najmniejszym psem w pomieszczeniu. W tym wypadku sprawa jest równie prosta: Rosja oficjalnie nie posiada żadnych sojuszników, chyba że za jej sojuszników uznamy twory wykreowane przez samą Rosję, takie jak Osetia Południowa czy Abchazja, Republika Doniecka czy Ługańska albo niektóre inne kraje, także nieuznawane na arenie międzynarodowej, jak Naddniestrze. Inny rodzaj rosyjskich „sojuszników” to pewne państwa, które z Rosją współpracują z musu i tylko w pewnym konkretnym aspekcie polityki międzynarodowej, jak np. Armenia, którą zmusza do tego sąsiedztwo Azerbejdżanu i Turcji. Niewątpliwie, jeśli chodzi o państwa liczące się w świecie, bo nie warto tutaj wspominać o izolowanym reżimie białoruskim, który bardziej pożąda pomocy rosyjskiej, niż może jej udzielić, to Chiny są najpotężniejszym partnerem – ale właśnie partnerem, nie sojusznikiem Rosji. Zapewniają jej pewną swobodę manewrów. Czy jednak Państwo Środka jest w stanie dać Rosji coś konkretnego w sensie pozytywów, czyli nie tylko nie szkodzić, nie tylko podejmować pewne działania dające Rosji możliwość manewrowania, lecz także zrobić coś konkretnego „pro”, to już zupełnie inna sprawa. Wydaje się, że można tu udzielić odpowiedzi negatywnej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.