Jeszcze niedawno Ministerstwo Zdrowia planowało zlikwidować sale porodowe w szpitalach, gdzie rocznie przychodzi na świat mniej niż 400 dzieci. Miał być to jeden z elementów szerszego planu Izabeli Leszczyny dotyczące konsolidacji placówek świadczących usługi zdrowotne.
Jak wyliczała łódzka "Gazeta Wyborcza" w sakli kraju zagrożonych likwidacją było 111 porodówek, czyli 1/3 wszystkich istniejących w Polsce. W sierpniu Ministerstwo Zdrowia przedstawiło do konsultacji projekt rozwiązań w tej sprawie. Minister Izabela Leszczyna zaznaczała, że wytyczne do liczby sal do likwidacji są umowne. Powodem zamiaru likwidacji porodówek jest szukanie oszczędności i ekonomiczna optymalizacja.
Pomysł likwidacji porodówek wywołał jednak oburzenie części lekarzy oraz dużego grona pacjentek. Wskazywano, że kobiety w ciąży będą musiały pokonać większy dystans, aby dostać się na salę porodową. Podkreślano, że nie każda z ciężarnych może w takich chwili liczyć na pomoc partnera albo zamówienie taksówki. Minister Leszczyna odpowiadała, że każda kobieta będzie mogła w takiej sytuacji zostać dowiedziona do szpitala karetką.
Resort rezygnuje z ważnego kryterium
Jak się okazuje, krytyka jaka spadła na minister była jednak tak duża, że Leszczyna zdecydowała się jednak zrezygnować z likwidacji części porodówek. Jak napisała Klara Klinger, redaktor naczelna "Rynku Zdrowia", resort zdecydował o odejściu od kryterium 400 porodów jako wyznacznika utrzymania funkcjonowania porodówki. O losie oddziałów będą decydowali wojewoda i organ założycielski.
"Presja ma sens. @Leszczyna wycofuje się ze szkodliwych zapisów o odgórnej likwidacji porodówek. To duży sukces akcji posłów @pisorgpl, w której pokazaliśmy listę oddziałów do zamknięcia. Przypomnę, że jeszcze w poniedziałek na rząd MZ wysłało ustawę z dolną granicą liczby porodów!" – skomentował te doniesienia poseł PiS Janusz Cieszyński.
Czytaj też:
MZ: Wdrożenie centralnej e-rejestracji w 2025 rokuCzytaj też:
Jest wniosek o odwołanie minister zdrowia