Chociaż intencje bywają słuszne – chodzi przecież o zdrowie publiczne, bezpieczeństwo dzieci, kontrolę nad wielkimi platformami technologicznymi – to środek wydaje się zbyt prosty i autorytarny. Coraz częściej mamy wrażenie, że zamiast współpracy z obywatelem, państwo wybiera ścieżkę opiekuna z listą zakazów.
Tyle, że tak działa się w społeczeństwie nieufności. A Polska, która jeszcze niedawno miała aspiracje być liderem cyfrowej transformacji i innowacyjności, zaczyna przypominać kraj zamykanych furtek, a nie otwieranych drzwi.
Zakazy zamiast dialogu
Premier Donald Tusk ogłosił, że szkoły podstawowe będą wolne od smartfonów – jako element walki o zdrowie psychiczne dzieci. W parlamencie posłowie koalicji apelują o całkowity zakaz reklamy alkoholu i regulację algorytmów mediów społecznościowych. Padają hasła o „cyfrowej diecie”, a nawet o „kulturze zakazów dla dobra przyszłych pokoleń”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby za restrykcjami szło zaufanie, edukacja i debata. Zamiast tego rośnie liczba przepisów, które coraz mocniej ingerują w życie obywateli – od uczniów po przedsiębiorców.
Spirala ograniczeń
To właśnie w tym duchu rozwija się dziś polityka wobec nikotynowych alternatyw. Na stole leży projekt ustawy UD213, który zakazuje aromatów w produktach nikotynowych, w tym w saszetkach i e-papierosach. W planach są też dalsze restrykcje – np. zakaz jednorazowych e-papierosów. Efekt? Likwidacja całych legalnych segmentów rynku.
Nie chodzi o marginalne zjawisko. Mówimy o setkach tysięcy konsumentów, tysiącach miejsc pracy i miliardach złotych wpływów do budżetu. Tylko z tytułu gwałtownego wzrostu szarej strefy i spadku legalnej sprzedaży po skokowych podwyżkach akcyzy państwo może stracić nawet 3 miliardy złotych rocznie.
Tymczasem, jak relacjonują uczestnicy konsultacji, przedstawiciel Ministerstwa Finansów miał odpowiedzieć na te ostrzeżenia słowami: „nie potrzebujemy tych pieniędzy z akcyzy”. Trudno o bardziej beztroską deklarację w sytuacji, gdy budżet państwa ledwo się dopina, a programy społeczne finansowane są kolejnymi podatkami.
Legalni mają trudniej niż przemytnicy
Branża ostrzega: zakaz aromatów i jednorazówek nie zlikwiduje popytu, tylko przeniesie go do szarej strefy. Już dziś – jak pisze „Rzeczpospolita” – Polacy wypalają więcej nielegalnych papierosów niż legalnych. Po latach spadków ten trend znów rośnie. Dlaczego? Państwo przestało być partnerem w polityce zdrowotnej, a zaczęło działać jak surowy egzekutor. Bez edukacji, bez wsparcia, bez alternatywy – tylko zakaz i kara.
A szara strefa nie zna granic. Nie płaci podatków. Nie dba o jakość. Sprzedaje nieletnim i nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Jeśli państwo usunie legalne produkty z rynku, przestępcy tylko na tym zyskają.
Pokolenie zawiedzione zakazami
Najmocniej to odczuwają młodzi – zarówno konsumenci, jak i przedsiębiorcy. To oni otwierali sklepy, punkty dystrybucji, pracowali w marketingu i logistyce. Wielu z nich inwestowało w ten rynek, zamiast wyjeżdżać z kraju. Teraz widzą, że ich wysiłek może zostać przekreślony ustawą, napisaną bez konsultacji i bez refleksji.
Rząd chwali się wzrostem gospodarczym, niską inflacją, rentą wdowią i inwestycjami w koleje. Jednak żadna liczba nie ukryje faktu, że zaufanie społeczne buduje się nie przez zakazy, lecz przez dialog. Polska nie potrzebuje kolejnych restrykcji. Potrzebuje rozsądku, partnerstwa i polityki, która ufa obywatelom. Inaczej nawet najlepsze wskaźniki przestaną mieć znaczenie – bo społeczeństwo, które czuje się ignorowane, po prostu przestaje słuchać.
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.