Narodowcy na bezdrożach (jak skremówkowano Dmowskiego)
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Narodowcy na bezdrożach (jak skremówkowano Dmowskiego)

Dodano: 
Marsz środowisk narodowych
Marsz środowisk narodowych Źródło: PAP / Maciej Kulczyński
TAKI MAMY KLIMAT || Chcą obalić "Republikę Okrągłego Stołu", ale przeciętnemu wyborcy nadal kojarzą się z bandą faszyzujących skinheadów. Samozwańczy spadkobiercy Dmowskiego mieli niemal 30 lat, aby zbudować prężne środowisko polityczno-intelektualne. Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że im się to zupełnie nie udało. Czy narodowy sztandar należy wyprowadzić?

Jeżeli wejdziemy na witryny narodowych ugrupowań, czy poczytamy publikacje w narodowej prasie, to zauważymy, że nazwiska ojców założycieli przedwojennej endecji, są tam odmieniane przez wszystkie przypadki. Najlepiej świadczy o tym coroczny Marsz Niepodległości, gdzie z przodu pochodu dumnie powiewają plakaty z podobiznami ideologów i polityków Narodowej Demokracji. Teoretycznie wydaje się, że dziedzictwo Dmowskiego ma się świetnie i po ciemnych latach PRL-u zaczyna powracać (co prawda opornie, ale jednak) na zasłużone miejsce. Niestety – tylko teoretycznie. Obawiam się, że współcześni narodowcy w dużej mierze nie rozumieją dziedzictwa, do którego się odwołują. Ostatnia afera z Léonem Degrellem jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej.

Dmowski skremówkowany

Kilka lat temu krakowskie „Pressje” wypuściły tekę zatytułowaną „Zabiliśmy Proroka”, w której przekonywano, że Polacy nie zrozumieli przesłana Jana Pawła II i „skremówkowali” papieża – wielkiego mędrca i przywódcę sprowadzili do wymiaru dobrodusznego dziadka, który opowiadał żarty o kremówkach. Obawiam się, że z postacią Dmowskiego (i szerzej – przedwojennej endecji) postąpiono podobnie.

Jeżeli spojrzymy na to, jak współcześni narodowcy działają, to okaże się, że niewiele w nich zostało z nauk ich patronów. Zamiast chłodnej analizy i strategii obliczonej na lata, mamy płomienny patriotyzm, politycznych celebrytów i szokujące happeningi. Nie chodzi o to, by potępiać całe to środowisko polityczne w czambuł, tylko co z tego, że Krzysztof Bosak czy Robert Winnicki od lat pracują nad marką swojego ruchu, skoro później jeden głupi incydent w percepcji 99 proc. społeczeństwa cofa ich do lat 90., gdy królował wizerunek narodowca-kibola?

Świetnym przykładem będzie wydarzenie sprzed kilku miesięcy, gdy młodzi działacze, postanowili spalić kukłę Ryszarda Petru. Powód? Chcieli udowodnić, że Petru jest politykiem niepoważnym... Rzecznik Młodzieży Wszechpolskiej w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl przekonywał, że „czasami trzeba ludzi zszokować”, by zwrócili uwagę na dany temat. W tej wypowiedzi tkwi chyba sedno problemu. Współcześni narodowcy noszą na sztandarach Dmowskiego, ale tak naprawdę odwołują się do małych ugrupowań narodowo-katolickich z lat 30.

Intelektualna anemia

Najbardziej dotkliwie o zapaści środowisk narodowych świadczy to, w czym przedwojenna endecja wiodła prym – myśl polityczna, czy też szerzej ujmując: intelektualne zaplecze ruchu. Prasa, broszury, rozprawy naukowe, manifesty polityczne – dawni nacjonaliści potrafili omawiać do najdrobniejszych szczegółów, jak ma być urządzone państwo i wspólnota. Co mają do zaoferowania ich dzisiejsi spadkobiercy? Przypuśćmy, że obalą „Republikę Okrągłego Stołu”, co dalej?

Kolejny przykład, który zobrazuje, co mam na myśli – kilka lat temu wyszła praca jednego z epigonów myśli narodowej Józefa Kosseckiego „Naukowe podstawy nacjokratyzmu”, w której autor starał się uwspółcześnić myśl endecji. Praca została jednak całkowicie zignorowana przez środowiska narodowe. Więcej, doszło do sytuacji, w której tezy Kosseckiego zaczęły omawiać środowiska stricte konserwatywne zgrupowane wokół czasopisma naukowego „Pro Fide, Rege et Lege”.

– Polski ruch narodowy w niczym nie przypomina swojego przedwojennego pierwowzoru pod względem intelektualnym. Dominuje tutaj, o czym mówię z żalem, obraz nacjonalisty, który więcej czasu spędza na siłowni niż w bibliotece. Kossecki, a dotyczy to także innych myślicieli, jest dla tych kręgów po prostu zbyt trudny i wyrafinowany – podsumowuje redaktor naczelny periodyku i wykładowca UKSW prof. Adam Wielomski. Ostra to ocena, ale czy niezasłużona?

III RP - czas zmarnowany?

Sprawa jest oczywiście poważniejsza i nie sprowadza się do kilku książek. Przez całą III RP narodowcy nie byli w stanie wykreować chociaż jednego prężnego środowiska naukowego czy fundacji, która zajęłoby się badaniem i promocją narodowych tradycji. Jest to prawdziwy ewenement na polskiej mapie idei politycznych.

Konserwatyści mają do wyboru jak nie „Arcana” czy „Kronosa” to „Teologię Polityczną”, lewica posiada prężnie działającą „Krytykę Polityczną” albo „Fundację Batorego”, a liberałowie dynamicznie rozwijający się Instytut Misesa. To jedynie kilka pierwszych z brzegu przykładów. A co po 30 latach III RP mają narodowcy? Prezentująca w tym względzie chyba najwyższy poziom redakcja “Polityki Narodowej”, przy całym szacunku dla jej pracy, po prostu żadną miarą nie może się równać z wymienionymi tytułami (nie mówiąc o pomniejszych gazetach i organizacjach).

Tu nie chodzi jedynie o tworzenie kółka wzajemnej adoracji, ale o budowanie środowiska, które zapewni intelektualne wsparcie i prestiż; środowiska, które będzie tworzyło odpowiednio konserwatywne/lewicowe/liberalne elity. A przecież to właśnie idea tworzenia narodowych elit była jednym z najważniejszych aspektów myśli Dmowskiego. Ten koncept był właściwie fundamentem jego namysłu nad nowoczesnym państwem narodowym.

Szczególnie boleśnie przekonamy się o stanie polskich narodowców, gdy zestawimy ich z innym środowiskiem szumnie określanym mianem "antysystemowców". Mam tu na myśli około-„korwinistycznych” liberałów zgromadzonych wokół wspomnianego Instytutu Misesa (choć sami działacze zapewne wypieraliby się powiązań z politykiem w muszce). Porównanie obu środowisk jest o tyle zasadne, że krąg liberałów powstał nieco ponad 10 lat temu. W tym czasie Instytut już na stałe wpisał się w polską intelektualną panoramę. Dzięki jego pracownikom i darczyńcom (Instytut od początku z premedytacją nie występuje po państwowe wsparcie) nagle na wyciągnięcie ręki polskiego czytelnika znalazły się dzieła von Hayeka, Rothbarda czy von Misesa – klasyków współczesnego liberalizmu.

Ba! Doszło do tego, że to Instytut Misesa, a nie żaden „narodowy” think-tank, wydał endeckiego klasyka myśli ekonomicznej – Adama Heydla. Tylko dzięki tym „wstrętnym liberałom”, na których tak utyskują działacze narodowych ugrupowań, współczesny czytelnik od siedmiu lat ma dostęp do dwutomowej cegły „Dzieł zebranych” endeckiego myśliciela. I to całkowicie za darmo, gdyż oprócz papierowego wydania prace Heydla zostały udostępnione za darmo w formie ebooka.

„Mises” to również zajęcia edukacyjne, kursy, szereg projektów. To w dużej mierze dzięki jego działalności w ciągu zaledwie kilku lat powstało, właściwie z niczego, środowisko libertarian, które nie miało w Polsce żadnych korzeni i tradycji, a jego przedstawiciele są coraz częściej akceptowani w mainstreamie, biorą udział w debatach akademickich, pojawiają się w mediach itd.

Nie piszę tego wszystkiego by zachwalać liberalny think-tank, tylko by na tym tle wykazać całą anemiczność narodowców, którzy naprawdę mają z czego czerpać, gdyż odwołują się do tradycji sięgającej przecież jeszcze XIX wieku… Należy zapytać – jeżeli narodowcy naprawdę chcą obalić „Republikę Okrągłego Stołu” – gdzie jest analogiczny „Instytut Dmowskiego”, gdzie są tłumaczenia klasycznych dzieł prawicowych nacjonalistów: Charlesa Maurrasa, Maurice’a Barrèsa, Enrico Corradiniego itd. Czemu przeważająca część literatury trafiająca do polskiego czytelnika, to prace powielające klisze i stereotypy o „demonach nacjonalizmu”? Czemu tych klisz naucza się na uniwersytetach? Jak polscy narodowcy mogą mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do prymasa Polski oraz Episkopatu, którzy powtarzają (i to w oficjalnych dokumentach!)frazesy o szowinistycznym charakterze nacjonalizmu, skoro oni sami, samozwańczy spadkobiercy idei, nic nie robią, by przeciwdziałać tym stereotypom?

Doszło do sytuacji, że na te nazwiska i idee prędzej niż w narodowym mainstreamie tworzonym przez Ruch Narodowy trafimy na spotkaniach drobnych radykalnych ugrupowań typu NOP (Narodowe Odrodzenie Polski), które są marginesem marginesu polskich środowisk narodowych i które nie mają żadnych szans wpływać na masową politykę (nad czym akurat ciężko ubolewać). Więcej dowiemy się o historii nacjonalizmu z radykalnego kwartalnika “Szczerbiec” czy portalu Nacjonalista.pl niż z “Mediów Narodowych” (internetowego kanału działającego pod patronatem Stowarzyszenia Marsz Niepodległości). Weźmy sobie nawet taki półamatorski “Szturm”. Wystarczy nawet przejrzeć tytuły artykułów, aby trafić na nazwisko Ciorana, Bierdiajewa, Maurrasa... W “mainstreamowych” mediach narodowców na taką tematykę po prostu nie trafimy.

Oczywiście ciężko oczekiwać, aby portal newsowy poświęcał czas na analizę traktatów czy historię polityków, którzy działali sto lat temu, ale jednak jakoś konserwatyści są w stanie łączyć media „newsowe” z poważnymi think-tankami, lewica podobnie, katolicy czy liberałowie to samo. Czemu narodowcy nie mogą pójść tą ścieżką?

Anarchizując państwo

Wystarczy nawet krótki research w mediach społecznościowych, by zobaczyć, że współczesnym narodowcom (przynajmniej pokaźnej ich części) nie imponuje spokojny namysł nad polityką, ale zwykła krzykliwość i buńczuczne hasła. I tak rekordy popularności na wszelkiej maści prawicowych profilach biją tacy działacze jak choćby Adam Andruszkiewicz czy Dominik Tarczyński.

Ponadto części prawicy, a tyczy się to nade wszystko młodych radykałów, imponuje postawa quasi anarchizmu – nieustannego buntu, który przejawia się potępieniem już nie tylko PRL-u, ale nawet „Polski Tuska”, „Polski Kaczyńskiego”, „Polski Okrągłostołowej” itd. Świadczy to o zupełnym niezrozumieniu tego, w jaki sposób Dmowski i jego współpracownicy postrzegali państwo i rację stanu.

Dmowski musi przewracać się w grobie, gdy jego ideowi spadkobiercy z jednej strony gardłują o „wielkości narodu polskiego”, a z drugiej obiecują „celę plus”, w której mają wylądować reprezentanci "niewłaściwej Polski". Oczywiście nie chodzi o to, by zakazać krytyki władzy, tylko o to, że jak grozi się Trybunałem Stanu człowiekowi, którzy rządził państwem polskim przez X lat (a takie groźby padają pod adresem i PO i PiS), to warto by wskazać chociaż cień dowodu na poparcie takich tez, zamiast publicznie snuć marzenia o politykach nielubianej partii za kratami, narażając tym samym całe państwo na śmieszność.

Radykalizm na pokaz

Sam Dmowski nie chciał ani nikogo „szokować”, ani nie chciał tworzyć małych, sekciarskich ugrupowań. Wręcz przeciwnie, zawsze zależało mu na tworzeniu możliwie szerokiego frontu, który będzie w stanie pomieścić jak najwięcej organizacji i środowisk. Przedwojenna endecja była organizacją masową, największym ugrupowaniem politycznym w II RP, którą popierały miliony Polaków i dla którego „terapia szokowa” byłaby samobójstwem.

Jednak nawet przedwojenni "młodzi" (do których tak chętnie odwołuje się część współczesnych narodowców) byli radykałami, gdyż po prostu żyli w radykalnych czasach. W czasach, nad którymi krążyło nieustające widmo wojny, a nie „końca historii”; w czasach, w których rządy prawa padały i gdy samo słowo „demokracja” było dla wielu obelgą, a nie jak obecnie, gdy rządy ludu święcą największe trumfy. Te małe, radykalne ugrupowania działały w autorytarnym państwie, w którym bojówki piłsudczykowskie, socjalistyczne, endeckie, chłopskie, żydowskie i ukraińskie toczyły regularne bitwy. Powielanie tych przedwojennych wzorców w dzisiejszym świecie, bez uwzględnienia całego kontekstu XX-lecia międzywojennego, musi świadczyć o oderwaniu od wszelkich realiów.

Oczywiście można stwierdzić, że np. taki eks-ksiądz Międlar to margines marginesu. Czy można jednak powiedzieć to samo o Marianie Kowalskim, który przez miesiące zarzynał resztki swojej wiarygodności w cyrku „pastora” Chojeckiego, a który w ostatnich wyborach był przecież kandydatem całego Ruchu Narodowego na stanowisko prezydenta? A co z (byłym już) rzecznikiem Młodzieży Wszechpolskiej głoszącym separatyzm rasowy? Co z rasistowskimi hasłami na Marszu Niepodległości? Nie mówiąc o (byłym już) rzeczniku (!) ONR-u, który swego czasu chwalił się zdjęciem Leona Degrelle’a? Przecież ostatnia „wtopa” lubelskiego ONR-u to nie był żaden incydent tylko powtórką z rozrywki.

Odwyk od polityki?

Podobno wśród XIX-wiecznych rosyjskich intelektualistów panowała tradycja, że gdy sprawy przybierały zły obrót, wyjeżdżali na wieś i wracali do źródeł – do lektury Hegla. Ile w tej anegdocie prawdy – nie wiem. Nie mniej taki odwyk od polityki, powrót do źródeł, powrót do prawdziwego dziedzictwa Dmowskiego, Balickiego i Popławskiego, ewidentnie przydałby się polskim narodowcom.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Platforma LGBT
Czytaj też:
Ludzie, którzy powodują mdłości

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także