– To nie będzie powtórka z Iraku czy Afganistanu – zapowiedział szef amerykańskiej dyplomacji. Krótki atak z powietrza nie obali dyktatora i nie ochroni cywilów przed kolejnymi masakrami. Zbrojna interwencja ma być symboliczną karą za użycie broni chemicznej oraz próbą zachowania twarzy przez liderów zachodniego świata- pisze w najnowszym Do Rzeczy Jacek Przybylski.
-Te zdjęcia wstrząsnęły milionami widzów: maleńkie dzieci zamiast przykryte kocami spokojnie spać w swych łóżeczkach, leżą jedno obok drugiego zawinięte w całuny pogrzebowe. Zimne. Sine. Wołające o pomstę do nieba i do zachodniego świata.
Zginęły 21 sierpnia, niecałe 3,5 tys. km od Warszawy. Według różnych źródeł atak chemiczny na przedmieściach Damaszku pochłonął życie co najmniej kilkuset osób. Zdaniem amerykańskiego wywiadu zginęło 1429 osób, w tym 426 dzieci. Tak krwawego ataku z użyciem tego typu broni świat nie widział od 1988 r., gdy żołnierze Saddama Husajna wymordowali za pomocą gazów bojowych 5 tys. Kurdów w Halabdży na północy Iraku. Wówczas iracki dyktator twierdził, że to robota Iranu.
Władze w Damaszku przekonują, iż za atakiem stoją antyrządowi rebelianci. Rosjanie – sojusznicy dyktatora Baszara al-Asada – dają im wiarę. Amerykanie nie mają jednak wątpliwości, że atak to sprawka reżimu. – To syryjski rząd użył broni chemicznej, a skoro tak, musi on ponieść międzynarodowe konsekwencje – oznajmił w zeszłym tygodniu Barack Obama. – Nie jestem zainteresowany udziałem w jakimkolwiek otwartym konflikcie w Syrii, ale musimy mieć pewność, że kiedy kraje łamią międzynarodowe normy dotyczące broni chemicznej, która może nam zagrozić, to zostaną z tego rozliczone – mówił w wywiadzie dla PBS. To dość ostre słowa jak na prezydenta kraju, który ma na koncie tragiczną wpadkę wywiadowczą związaną z nigdy nieodnalezioną iracką bronią masowego rażenia. Amerykański wywiad stał się jednak ponoć ostatnio o wiele ostrożniejszy.
– Mamy dowody z tysięcy źródeł o szcze- gółach ataku armii Al-Asada, do którego doszło 21 sierpnia na przedmieściach Damaszku. Nasz wywiad wielokrotnie starannie je przejrzał, bo pamiętamy sytuację związaną z Irakiem i nie chcemy jej powtarzać – oznajmił w piątek szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry. – Nie proszę, abyście wierzyli mi na słowo, sami to przeczytajcie – dodał, ogłaszając, że władze w Waszyngtonie opublikowały raport w sprawie ataku chemicznego w Syrii. – Wiemy, że rakiety wystrzelono z obszarów kontrolowanych wyłącznie przez reżim Al-Asada w kierunku tych miejsc, które są kontrolowane przez opozycję - zaznaczył. (…)
Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow ostrzegł jednocześnie, iż jakakol- wiek operacja zbrojna przeciw Syrii bez mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ byłaby poważnym naruszeniem prawa między- narodowego. Kreml wysłał też na Morze Śródziemne krążownik rakietowy i okręt do zwalczania okrętów podwodnych. Michaił Aleksandrow, rosyjski politolog i kierownik Wydziału ds. Krajów Bałtyckich Instytutu Wspólnoty Niepodległych Państw w Moskwie, apelował zaś do władz na Kremlu, by zaszantażowały Zachód pro- stym scenariuszem: „Jeśli wy zaatakujecie Syrię, my zajmiemy kraje bałtyckie”. Ławrow zapewnił jednak : “Rosja nie zamierza z nikim prowadzić wojny”.
Mimo to Brytyjczycy w syryjskiej akcji udziału nie wezmą. W nocy z czwartku na piątek Izba Gmin odrzuciła bowiem – stosunkiem głosów 285 do 272 – wniosek Camerona o zgodę na udział w militarnej akcji przeciw Syrii. Być może brytyjskich polityków przekonał list otwarty syryjskich parlamentarzystów, którzy apelując o zaniechanie akcji zbrojnej, odwołali się do cytatu z „Kupca weneckiego” Szekspira. „Jeśli nas zbombardujecie, czyż nie będziemy krwawić?” – pytali przedstawiciele władz Damaszku.
Decyzja parlamentu Wielkiej Brytanii, tradycyjnego sojusznika USA, przedstawianego często nawet jako „brytyjski pudel” Ameryki, utrudniła Obamie budowę jak najszerszej, międzynarodowej koalicji.
Uwaga Waszyngtonu skierowała się więc na Ankarę, Paryż i Berlin. Z ostatniego sondażu telewizji ZDF wynika, że większość Niemców jest przeciwna udziałowi ich kraju w zbrojnej interwencji w Syrii. Jedynie Francuzi – to prawdziwy znak czasów – wciąż zapewniają, że są suwerennym krajem i mogą pójść na wojnę nawet, jeśli Brytyjczycy czy Niemcy zostaną w domach. Sekretarz Kerry przemawiając w piątek, nazwał więc Francję „naszym najstarszym sojusznikiem”. Do USA mogą też dołączyć kraje Ligi Arabskiej oraz Australia.
Pewne jest, że Ameryka nie będzie się oglądać na Radę Bezpieczeństwa ONZ ani czekać na raport ekspertów ONZ ds. broni chemicznej, którzy zbadali miejsce ataku pod Damaszkiem. Zdaniem Kerry’ego inspektorzy ONZ nie mają bowiem mandatu, aby ustalić, kto był winien ataku. Tymczasem – jak poinformował „The Wall Street Journal” – Biały Dom chce zaatakować jak najszybciej, ponieważ obawia się, że reżim Al-Asada wkrótce znów użyje broni chemicznej. Tym razem celem dyktatora miałoby być Aleppo – drugie co do wielkości syryjskie miasto i bastion rebeliantów.
– Wciąż nie podjąłem ostatecznej decyzji, jak odpowiedzieć na użycie przez Syrię broni chemicznej – oświadczył w piątek wieczorem prezydent USA. Kłopot w tym, że przeciwni nawet ograniczonej do ataków z powietrza interwencji są nie tylko brytyjscy parlamentarzyści, ale również większość Amerykanów. Według sondażu Ipsos-Reuters interwencję popiera jedynie 9 proc. ankietowanych, a 60 proc. uważa, iż Amerykanie nie powinni angażować się w syryjską wojnę.
Ameryka wesprze Al-Kaidę?
Obama musi więc wybrać, czy chce zapisać się na kartach historii jak Bill Clinton – który w latach 90. zdecydował, że nie będzie interweniował w Rwandzie – czy zaryzykuje pójście w ślady George’a W. Busha, który poprowadził kraj na wojnę na podstawie niewiarygodnych dowodów na posiadanie przez Saddama Husajna broni masowego rażenia. Robert Fisk, komentator „The Independent”, zwraca też uwagę, że „jeśli Barack Obama zdecyduje się zaatakować syryjski reżim, to sprawi, że – pierwszy raz w historii – Stany Zjednoczone staną po tej samej stronie co Al-Kaida”, której bojownicy robią, co w ich mocy, aby obalić Baszara al-Asada.
Gdy w piątek zamykaliśmy to wydanie „Do Rzeczy”, Waszyngton budował jeszcze najszerszą międzynarodową koalicję. Okazją do bezpośrednich rozmów z liderami państw będzie też rozpoczynający się w tym tygodniu szczyt grupy G20. Interwencja może się jednak zacząć wcześniej. (…)
Cały artykuł w najnowszym wydaniu Do Rzeczy.