Najpierw jego szef Tusk upokorzył go publicznie, darując mu winy na wniosek teściowej, ale obwiniony się odezwał w odpowiedzi. Niestety. Zaprawdę jest tam wszystko: i konstrukcja narastająca, i odpowiednie wolty, i inwokacje. Pan Siemoniak albo jest obryty w stylówie, albo – co gorsza – ma to we krwi i bezwiednie powtarza kalki jak za starych dobrych czasów lewicy, która okazała się być na imprezie również obecna (nawet poseł Dyduch oznaczył teren). Właściwie to zacytuję pana Siemoniaka na czysto, bo to czyste złoto jest. Zaczynamy:
"Wiele osób pyta za pośrednictwem FB o moją obecność na spotkaniu urodzinowym redaktora Roberta Mazurka w piątek 17 września. Choć nie wypowiadam się w mediach to z szacunku dla pytających tutaj krótko odpowiadam: żadnego alkoholu na spotkaniu nie piłem, z posłami PiS żadnego kontaktu nie miałem. Z jednym z ministrów (posłem z mojego regionu wyborczego i jego żoną (w większej grupie co widać na zdjęciu) zamieniłem kilka słów przy wyjściu. Wiedzy kto będzie nie miałem. Żałuję, że w piątek po 21 nie zostałem w Sejmie, ale czułem się zobowiązany potwierdzeniem zaproszenia i zamiarem osobistego złożenia życzeń. Nikt z mediów przed wtorkową publikacją mnie nie pytał, gdzie byłem wieczorem. Ale oczywiście konsekwencje polityczne są twarde i jasne, ponoszę je oddawszy się do dyspozycji przewodniczącego Donalda Tuska, do którego ocen i wyczucia politycznego mam absolutne zaufanie przez 30 lat współpracy. A z tymi, którzy niszczą Rzeczpospolitą od 6 lat i niegodziwościami zamierzam nadal walczyć z pełną determinacją. W każdej roli jaką będę pełnić. Dziękuję za wszystkie wyrazy wsparcia i z pokorą przyjmuję ostrą krytykę. Przepraszam za wszystkie publiczne skutki mojego działania".
Tyle pan Siemoniak. Na początku chciałem w nawiasach pokazać zdanie po zdaniu techniki samokrytyki z masówek, ale wydawałoby się to rozbijać linearną czystość przekazu, budowanie napięcia, przeskoki od kulminacji do perypetii. Postanowiłem odtworzyć poniżej podobną strukturę, zdanie po zdaniu, tylko z treścią z komunistycznych samokrytyk. Wygląda łudząco podobnie:
„Towarzysze, stoję przed wami pełen pokory i winy, prosząc o wybaczenie. Czujność aktywu wskazała mnie osobiście, ale i egzekutywie, na moje błędne postępowanie. Wiem, że moje winy są niezmywalne, chciałem tylko wytłumaczyć się z braku proletariackiej czujności, który doprowadził mnie do zejścia na złą drogę, udziału w klasowo podejrzanym zgromadzeniu i wyjaśnić kilka szczegółów. Żadnego alkoholu na spotkaniu nie piłem, z kułakami nie miałem żadnego kontaktu. Z jednym kułakiem wprawdzie rozmawiałem, ale to mój sąsiad i chciałem się dowiedzieć ile tam chowa zboża, by rozpoznać przyszły potencjał ekspropriacyjny. Czujni reporterzy postępowej prasy co prawda uwiecznili mnie w trakcie rozmowy z rzeczonym kułakiem i jego burżuazyjną żoną, ale było to już przy wyjściu z tej plugawej imprezy. Mogłem się zasłonić parasolką, ale tej nie miałem, zwłaszcza, że nie padało. Wiedzy kto będzie nie miałem. Żałuję, że w piątek po 21 nie zostałem na egzekutywie, ale wiedziony, widać nie dość wyplenionymi, burżuazyjnymi sentymentami do danego słowa czułem się zobowiązany potwierdzeniem przeze mnie zaproszenia i osobistego złożenia życzeń gospodarzowi spotkania. Nikt z bezpieczeństwa nie pytał mnie gdzie byłem wieczorem. Ale oczywiście konsekwencje polityczne są twarde i jasne, ponoszę je oddawszy się do dyspozycji towarzysza Stalina, do którego ocen i wyczucia politycznego mam absolutne zaufanie przez 30 lat wspólnej walki o wyzwolenie sojuszu robotniczo-chłopskiego z okowów kapitalistycznych siepaczy. Dziękuję także Jego Teściowej, która wstawiła się za mną, choć na takie pobłażanie zdaję się nie zasługiwać. Z burżuazyjnymi rewanżystami, którzy sypią piasek w tryby proletariackiej rewolucji nadal będę walczyć z pełną determinacją. W każdej roli, nawet najpośledniejszej, jaką wyznaczy mi aktyw i wola Sekretarza Generalnego. Powiem po naszemu, po robociarsku – dziękuję za wszystkie wyrazy wsparcia, których godzien nie jestem i z pokorą przyjmuję słuszną krytykę. Przepraszam za wszystkie publiczne skutki mojego działania, które mogły narazić na szwank dobre imię Partii. Dodam tylko, że odcinam się jednocześnie od towarzysza Budki, który wyraźnie fraternizował się z obecnymi na spotkaniu burżujami, pił z nimi wódkę i chwalił zakąski. Ja, mimo swoich błędów, nie posunąłem się do takiego zaprzaństwa”
Ale jaja. Nie myślałem, że kiedyś dożyję takiej powtórki.
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Za mundurem naród (z?) sznuremCzytaj też:
Impreza u Mazurka, czyli suweren patrzy na elity