W tekście opublikowanym na łamach „Politico” amerykański dziennikarz, publicysta i autor poczytnych książek, zwraca uwagę że wściekłość Ameryki na demona, którym jest obecnie Władimir Putin, rzadko była w Ameryce tak intensywna. „Jest on Mao lub Castro tego pokolenia, Kadafim, Saddamem lub Chomeinim, szalejącym i być może obłąkanym zagranicznym tyranem, który uosabia wszystko, czego nienawidzimy i czego się boimy”.
„Czy w Rosji jest Brutus? Czy w rosyjskiej armii jest bardziej skuteczny pułkownik Stauffenberg?” – zastanawiał się niedawno amerykański senator Lindsey Graham. – „Jedynym sposobem, by to się skończyło, jest to, by ktoś w Rosji załatwił tego faceta”.
Zamach na Putina?
Kinzer podkreśla, że „w niektórych kręgach można by uznać za nierozważne, by czołowy polityk nawoływał do zamordowania zagranicznego przywódcy”. Dodaje jednak, że wspomniany Graham wyraził tylko publicznie to, czego niektórzy z jego kolegów mogą pragnąć prywatnie. „Rozumowanie jest proste. Jeśli problemem jest Putin, trzeba wyeliminować Putina, a problem zniknie” – tłumaczy Kinzer.
„Tak otwarte wezwania do politycznego mordu są rzadkością. Sean Hannity, dziennikarz Fox News, przyłączył się do nich, argumentując, że "węża zabijasz odcinając jego głowę, a w tej chwili tym wężem jest Władimir Putin". Inni są mniej jednoznaczni w swoich życzeniach śmierci lub obalenia Putina. Kiedy rzeczniczka brytyjskiego premiera Borisa Johnsona miała atak szczerości i przyznała, że sankcje na Rosję mają na celu "obalenie reżimu Putina", szybko ją poprawiono” – pisze dalej.
Wskazuje też szereg innych senatorów, którzy w napisanej niedawno rezolucji oskarżającą Rosję o "rażące akty agresji i inne okrucieństwa sięgające poziomu zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni wojennych". Docelowo jest to wycelowane w „pierś Putina” – komentuje Kinzer.
Dwa powody
W jego ocenie z dwóch powodów śmierć Władimira Putina niekoniecznie poprawiłaby sytuację. Kinzer wskazuje w tym kontekście na dwa błędy.
„Pierwszym jest samo założenie — że inny przywódca Rosji mógłby dążyć do porozumienia w sprawie wycofania wojsk z Ukrainy. Jednak nikt, kto ma nadzieję na zapewnienie sobie władzy w Moskwie, nigdy nie zaakceptowałby wejścia Ukrainy do NATO ani obecności wrogich wojsk na ukraińskiej ziemi. Każdy rosyjski prezydent, który by to zrobił, zostałby uznany za narażającego swój kraj na śmiertelne niebezpieczeństwo i szybko zdymisjonowany. Usunięcie Putina nie zmieniłoby determinacji Rosji, by nigdy nie tolerować wrogiej armii na kolejnej swojej granicy” – czytamy.
„Drugim i bardziej pouczającym argumentem przeciwko zabijaniu zagranicznych przywódców są nasze słabe rezultaty w poprzednich próbach. Próbowaliśmy tego wielokrotnie. Często nam się nie udawało, ale nawet wtedy, gdy wydawało się, że nam się udało, długofalowe konsekwencje były straszne” – pisze Kinzer.
W dalszej części artykułu wymienia przykłady z przeszłości, przekonując, że historia amerykańskich zamachów na głowy państwa pokazuje, że ich skuteczność jest znikoma. Za każdym razem, gdy USA próbowały usuwać liderów innych krajów, nie osiągały swego celu – nawet jeśli sam zamach się powiódł.
Czytaj też:
Gadowski: Nie pchajmy Polski w wojnęCzytaj też:
Negocjacje pokojowe. Doradca Zełenskiego: Rosja zaczyna mówić konstruktywnie