Piękne jest przemówienie doświadczonego policjanta w pierwszej scenie serialu. Mocna, męska mowa o tym, co najważniejsze w pracy dobrego gliniarza. O tym, że brutalność nie ma sensu nie dlatego, że zakazują jej paragrafy, ale dlatego, że jest nieskuteczna: stajesz się wrogiem społeczności, którą masz chronić i z którą musisz żyć w symbiozie. To od nich przecież możesz dostać informacje przydatne w zapuszkowaniu naprawdę złych ludzi: handlarzy narkotyków, sprzedawców broni, morderców.
Mowę wygłasza sierżant Wayne Jenkins, legenda policji z Baltimore, szef jednego z najważniejszych zespołów dochodzeniowych – Gun Trace Task Force (GTTF). Brawa są zasłużone, dobrze mówi. Jest tylko jeden problem: w następnej scenie widzimy, jak tenże sam Jenkins, napotkawszy drobnego żulika pociągającego z flaszki ukrytej w papierowej torbie, nie dość, że bez zastanowienia używa policyjnej pałki, to jeszcze robi to z miną nietykalnego króla okolicy. Z każdego cala tej postaci emanuje przesłanie: „Mogę wszystko”. Nie bez powodu nowy serial Davida Simona nosi tytuł „Miasto jest nasze” („We Own This City”). Nim dobiegnie końca pierwszy odcinek, ujrzymy jednak Jenkinsa w kajdankach. I nie będzie to pomyłka.
Kto tu kogo kryje
Wayne’a Jenkinsa gra Jon Bernthal i jest to jego najlepsza kreacja w karierze. Czterdziestopięcioletni aktor długo występował głównie w teatrze, kilka lat terminował w telewizji, potem jego kariera przyspieszyła dzięki roli w serialu „The Walking Dead”. Ze względu na aparycję (może nie tylko – za młodu też sporo chuliganił) zwykle jest obsadzany w rolach twardzieli w filmach raczej prostych; konia z rzędem temu, kto wierzył, że jest w stanie pokazać coś więcej.
W serialu „Miasto jest nasze” dostał trudne zadanie, z którego wywiązał się znakomicie. Jego Jenkins to człowiek czyniący zło, brutal i pyszałek, ale jednocześnie postać krucha, niepewna siebie. Jego droga od zakładania kajdanek bandziorom do chwili, kiedy sam zostanie skuty, jest bardzo długa. Serial rozgrywa się w kilku planach czasowych. Widzimy Jenkinsa jako świeżaka zaraz po policyjnej akademii – biednego, ambitnego, czupurnego i uczciwego. Widzimy, jak cieszy się z narodzin kolejnych dzieci i jak równie wielką (jeśli nie większą) radość sprawiają mu efektowne rajdy, po których może się pochwalić kolejnymi rekordami: skonfiskował tyle a tyle spluw, tyle a tyle kilogramów narkotyków. Ale widzimy też, jak wprowadzający go w policyjne życie doświadczony oficer mówi, by zapomniał o wszystkim, czego się nauczył.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.