W ubiegłym tygodniu Wirtualna Polska opisała sprawę Tomasza Lisa, byłego już redaktora naczelnego "Newsweeka". Według relacji, do redakcji zaczęli zgłaszać się byli współpracownicy znanego dziennikarza, którzy padli jego ofiarami. WP pisze między innymi o mobbingu.
Pokłosiem oskarżeń o mobbing jest nie tylko utrata przez Lisa posady redaktora naczelnego "Newsweeka". Do czasu wyjaśnienia sprawy, Lis nie będzie zapraszany do stacji TOK FM, gdzie pojawiał się co piątek w "Poranku Radia TOK FM". Gospodarzem programu jest Jacek Żakowski.
"Mamy w Trzódce kryzys"
W piątek rano dziennikarz TOK FM na antenie stacji wydał oświadczenie, w którym odnosi się do oskarżeń stawianych Lisowi.
– Jak państwo wiecie, mamy w Trzódce kryzys. Dziś będą ją reprezentowali Wiesław Władyka i Tomasz Wołek. Tomasza Lisa nie będzie – rozpoczął Żakowski. Następnie dziennikarz przeczytał list od byłego naczelnego "Newsweeka", w którym ten tłumaczy, że sam rezygnuje z udziału w porankach radia TOK FM, z powodów zdrowotnych.
Po krótkim wyjaśnieniu Żakowski stwierdza, że chociaż "w tym miejscu mógłby skończyć", to sądzi, że po blisko dwudziestu latach copiątkowych spotkań słuchaczom należy się szczegółowe omówienie sytuacji.
Zarzuty wobec Lisa jak "afera taśmowa"?
– Po pierwsze. Tekst WP ukazał się w piątek o 6.53. Jest oczywiste, że ten, kto go publikował wiedział, że dostaniemy go w trakcie programu. Za długo żyję w Polsce, żeby nie rozumieć, że chodziło o to, żebyśmy musieli komentować go, nie mając szansy na spokojną lekturę i weryfikację – skarży się dziennikarz.
Jak podkreśla dalej Żakowski, "w Polsce złamaliśmy tyle karier i biografii, pochopnie biorąc za dobrą monetę zarzuty fałszywe lub stronniczo dmuchane, widzieliśmy tyle publicznych linczów i krzywdzących medialnych nagonek, tak bardzo zaszkodziliśmy przez to nam wszystkim, że za swój obowiązek uważa pilnowanie dziennikarskich standardów weryfikowania jednoźródłowych informacji – zwłaszcza personalnych – zanim je powtórzy i oceni czyjeś postępowanie".
– Wiele krzywdy zrobiliśmy, pochopnie wyciągając wnioski z doniesień lustracyjnych. Skrzywdziliśmy wiele wartościowych osób, fałszywie interpretując wieloletnią rosyjską operację jako "aferę kelnerów" i nadmiarowo interpretując treść nagrań – tłumaczy dalej dziennikarz, odnosząc się do afery taśmowej.
"Opinie moich rozmówców są krytyczne, ale zróżnicowane"
W kolejnych punktach swojego oświadczenia prowadzący przyznał, że jego kilkudniowy reaserch potwierdził, że "Tomasz Lis niewątpliwie nie zachowywał się wobec części podwładnych tak, jak powinien i zapewne słusznie przestał być naczelnym".
– Ale – mimo poważnych niepotwierdzonych zarzutów i groźnie brzmiących plotek – nie znamy publicznie udokumentowanych faktów, które by uzasadniały wyrok śmierci cywilnej – dodaje Żakowski.
– Opinie moich rozmówców z redakcji Newsweeka są krytyczne, ale zróżnicowane. W żadnym razie nie układają się w tak prosty akt oskarżenia, jaki opublikowała WP. Część osób twierdzi, że przeciwstawiały się niewłaściwym ich zdaniem zachowaniom i Tomasz Lis je przepraszał, mówiąc coś w rodzaju "nie myślałem, że to cię tak dotknie" – relacjonuje dziennikarz.
– A potem się nie mścił, co go istotnie różni od typowych biurowych drapieżników – podkreśla Żakowski.
"Jaki Lis jest, taki jest"
W swoim oświadczeniu prowadzący tłumaczy też, że dziennikarstwo zawsze "było zawodem wysokiego społecznego ryzyka, bo w jego istocie zaszyty jest bolesny paradoks". – Jest to praca wykonywana indywidualnie w sposób zespołowy. Podpisujemy się własnym nazwiskiem, twarzą, głosem, ale o ostatecznym kształcie tego, co się ukaże, decyduje redaktor – mówi.
Komentując specyfikę zawodu Żakowski dodaje: "Ten kontekst też ma znaczenie w przypadku Tomasza Lisa, w którego redakcji – mimo płynących przez 4 lata skarg dziennikarki – nie było masowych odejść ani grupowych protestów, a środowisko przez lata obsypywało go najwyższymi nagrodami".
– Zwłaszcza, że jaki Lis jest, taki jest, ale nie da się zaprzeczyć, że to jeden z najwybitniejszych twórców polskich mediów – stwierdza dziennikarz.
"Prawdziwy dziennikarz musiał dużo palić, pić, kląć i podrywać"
Żakowski na antenie radia TOK FM zwrócił też uwagę, na "wątek pokoleniowy". – Kiedy wchodziłem do tego zawodu, to tzw. prawdziwy dziennikarz musiał dużo palić, pić, kląć i podrywać. To było logo naszej niezależności i nonkonformizmu w późnym PRL, kiedy zaczynałem, w podziemiu i w młodej III RP, kiedy nowa klasa odkryła białe skarpetki do garniturów i czarnych mokasynów. Byliśmy twardzi, by bronić swojej niezależności – mówi prowadzący program.
– Rozmawialiśmy twardo, by bronić swoich racji. Z natury zawodu mogliśmy być albo łajdakami albo buntownikami – dodaje.
Omawiając relacje w środowisku dziennikarskim Żakowski przyznaje również, "że wśród gwiazd były dużo gorsze przypadki drapieżników, których sobie hodowaliśmy zbiorowo, pozwalając na przekraczanie granic".
– Żadne prawo, żadna najlepiej rządzona korporacja, żadna instytucja nie poradzi sobie z drapieżnikami, jeżeli my będziemy ich rozbestwiali, milcząc i latami tłamsząc w sobie złość, jak to opisała WP w tekście o »Newsweeku«" – stwierdza.
"Lincz jest gorszy niż mobbing"
Podsumowując swoje oświadczenie Żakowski zwraca uwagę, że Lis zasługuje na "sprawiedliwą ocenę".
– Wiemy tylko, że część dziennikarzy czuła się źle i zapewne była przez niego źle traktowana. To się odnosi do jego funkcji menadżerskiej. Ale w akcie oskarżenia z natury nie ma miejsca na wyjaśnienia kto był źle traktowany, bo kiepsko pracował i jakie były osobiste relacje szefa z pracownikami, którzy w pewnym momencie źle się poczuli w redakcji – tłumaczy dziennikarz.
– Lincz jest gorszy niż mobbing, a w sprawie Tomasza Lisa czuję zapach medialnego linczu, do którego nie chcę się przyłączyć – dodaje Żakowski.
Czytaj też:
Afera Lisa. Inspekcja Pracy wchodzi do "Newsweeka"Czytaj też:
Stacja radiowa odsuwa Lisa od komentowania w programie Żakowskiego