Cele Rosji w Afryce nie ograniczają się do kontroli nad zasobami naturalnymi. To też kwestia możliwości stymulowania migracji, zwiększenia zagrożenia terrorystycznego dla Europy, wreszcie uzależniania państw afrykańskich szantażem zbożowym i w rezultacie korzystania z ich wsparcia dyplomatycznego. Ekspansja rosyjska w Afryce nie wymaga przy tym dużych nakładów, a raczej sprytu i wykorzystywania tego, że nie wszystkie państwa europejskie zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Dotyczy to w szczególności Polski, której zainteresowanie sytuacją na Czarnym Lądzie jest niewielkie, a świadomość sprzężenia tamtejszej aktywności Rosji z jej możliwościami prowadzenia wojny na Ukrainie – mizerna.
Najbardziej intensywna jest rosyjska ekspansja w Afryce frankofońskiej. Takie państwa jak Mali czy Republika Środkowoafrykańska zostały już praktycznie przekształcone w rosyjskie kolonie. W tym drugim państwie, bogatym m.in. w złoża uranu, złota, diamentów i ropy naftowej, Rosjanie wykorzystali wojnę domową do wsparcia tamtejszego prezydenta Faustina-Archange’a Touadery. Wysłani do Republiki Środkowoafrykańskiej rosyjscy najemnicy, tzw. wagnerowcy, zabezpieczyli jego reelekcję w wyborach, które odbyły się na przełomie lat 2020 i 2021. Potem sprawy potoczyły się szybko. Nakręcono film o dzielnych Rosjanach, samotnie wspierających żołnierzy tego kraju w walce z okrutnymi rebeliantami, wspieranymi przez podłych Francuzów. Dzieci na dobranoc mogły zobaczyć bajeczkę o misiu pędzącym z dalekiej tajgi do afrykańskiej sawanny, by pomóc lwu uspokoić skłócone zwierzęta. A na studiach wprowadzono obowiązkową naukę języka rosyjskiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.