Ks. Roman Kneblewski jest proboszczem parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy (którą nazywa „bydgoskim Sacré Coeur”), laureatem ostatniej edycji plebiscytu „Proboszcz roku” organizowanego przez Express Bydgoski. A jednocześnie kapłanem, który ze swoim apostolstwem wychodzi „na peryferie”. Jest aktywny na Twitterze, Facebooku, publikuje krótkie videokonferencje na Youtube. Głosi tradycyjne, katolickie nauczanie, nie ukrywa również swojego patriotyzmu, nie może więc liczyć na poklask tam, gdzie popularnością cieszą się ks. Boniecki czy ks. Sowa.
Praktyka przyjmowania Komunii Świętej w postawie klęczącej i bezpośrednio do ust była przez wieki, również po Soborze Watykańskim II, powszechna. Wyraża głęboką cześć dla Najśw. Sakramentu, ma mocne uzasadnienie teologiczne i dopiero ostatnio bywa wypierana przez praktykę komunikowania w postawie stojącej i do ręki. Przekaz jest czytelny: tweet księdza odnosi się do tradycyjnego zwyczaju, zaś żartobliwą wzmiankę o trzcince łatwo zrozumieć jako upomnienie, by nie dotykać Ciała Pańskiego niekonsekrowanymi rękami. Chyba nikt rozsądny, w szczególności w kontekście poglądów ks. Kneblewskiego, nie ma trudności ze zrozumieniem.
Jackowi Dehnelowi, felietoniście Wirtualnej Polski i tygodnika Polityka, w przedziwny i tajemniczy sposób ta zachęta do praktykowania uświęconego tradycją i treścią zwyczaju skojarzyła się z pedofilią. Co więcej, zarówno on, jak i jego facebookowi "followersi" najwyraźniej nie tylko uznają to skojarzenie za oczywistość, ale za oczywistość również uznają, że podobnie musi rozumować katolicki kapłan. Co więcej, że ks. Kneblewski celowo opublikował swojego tweeta niejako w nawiązaniu do publikacji Gazety Wyborczej o "rejestrze pedofilów".
To właśnie Gazeta Wyborcza na pierwszej kolumnie swojego wczorajszego wydania nie posiada się z oburzenia, że do jawnej części rejestru min. Ziobry nie "zakwalifikował się" żaden kapłan. Nie zakwalifikował się, bo nie spełniał kryteriów, bo rejestr jest prowadzony na podstawie wyroków sądów, a nie matriksa o "księżach pedofilach", ale to zderzenie z rzeczywistością widać jest za ciężkie do przeżycia dla gazety red. Michnika i dla homolobby. Myślę, że pisząc o homolobby nie popełniam błędu. Red. Dehnel oprócz pracy dla mediów jest poetą, prozaikiem, malarzem, członkiem Rady Programowej warszawskiej "Zachęty" (wszystko to, widać, nie przeszkadza w propagowaniu prymitywnego hejtu), a jednocześnie określa się jako "gej".
Fakt, że określonym środowiskom dosłownie wszystko, łącznie ze sprawami nadprzyrodzonymi, kojarzy się, delikatnie mówiąc, "z jednym", świadczy jedynie o tych środowiskach. Co najwyżej poddaje w wątpliwość politycznie poprawny dogmat o braku korelacji między homoseksualizmem a pedofilią.
Natomiast mnie jako rodzica niepokoi publiczne propagowanie przez p. Dehnela i jego fanów swoich niespokojnych fantazji. W odróżnieniu od reklamowanego gdzie się da i jak się da, a jednak tylko wirtualnego "rasizmu", takie rzeczy są naprawdę groźne. Jako katolika zaś oburza jawne i trudno uwierzyć, że nieświadome, bluźnierstwo ("obraza uczuć religijnych" - jak mówi prawo państwowe), jakim jest absurdalne kojarzenie Najświętszego Sakramentu z tymiż fantazjami.
Powyższy artykuł wyraża osobiste poglądy autora i nie odzwierciedla stanowiska redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.