Powodzianie na lodzie
  • Radosław WojtasAutor:Radosław Wojtas

Powodzianie na lodzie

Dodano: 
Premier Donald Tusk, szef MSWiA Tomasz Siemoniak i pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński podczas posiedzenia sztabu kryzysowego we Wrocławiu
Premier Donald Tusk, szef MSWiA Tomasz Siemoniak i pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi Marcin Kierwiński podczas posiedzenia sztabu kryzysowego we Wrocławiu Źródło: KPRM
Odwiedziny najważniejszych polityków, ich przejęte twarze pełne współczucia, poklepywanie po plecach i zapewnienia, że pomoc zostanie uruchomiona natychmiast. Tak było we wrześniu, gdy powódź w Polsce stała się najważniejszym tematem w mediach. Minęły ponad dwa miesiące, obiektywy kamer skierowano w inne kierunki i życie zweryfikowało obietnice. Miało być dobrze jak nigdy, a jest fatalnie jak zawsze.

Wjeżdżających na tereny popowodziowe witają przydrożne bannery z podziękowaniami za pomoc. Ludzie dotknięci żywiołem doceniają porywy serca, których w pierwszych dniach i tygodniach powodzi było naprawdę dużo. Ale od tego czasu mija już trzeci miesiąc. Pomoc – siłą rzeczy – osłabła. Wolontariusze wrócili do swoich codziennych obowiązków, zapewne w przekonaniu, że teraz należycie zadziała państwo. Temat zniknął z mediów. Dwukrotnie. Raz, gdy od zejścia wielkiej wody minęło kilka tygodni. Drugi raz po tym, gdy powodzianie znów na chwilę znaleźli się w prime timie, kiedy w Sejmie zwracali uwagę na niesprawnie działające instytucje państwowe.

Do Lądka-Zdroju wjeżdżałem mniej więcej w tym samym czasie, gdy w krakowskiej hali Sokoła rozpoczynała się konwencja, na której ogłoszono, że to Karol Nawrocki uzyskał poparcie PiS w wyborach prezydenckich. Dzień wcześniej zakończyły się prawybory Koalicji Obywatelskiej. Te tematy zdominowały przekaz w tamten weekend, zdominują go w najbliższych miesiącach. Ale w Lądku-Zdroju i wielu innych miejscowościach, w których przeszła wielka woda, tematem numer jeden jest i jeszcze długo będzie powódź oraz likwidowanie jej skutków.

Premier wie, co mówi

W Lądku-Zdroju największa fala powodziowa przeszła przez samo serce miasta. Do dziś wygląda ono przygnębiająco. Drzwi budynków – jeśli się ostały, bo wiele kamienic po prostu ich nie ma – są oznaczone specjalnymi naklejkami. Czerwone ostrzegają, że budynki grożą zawaleniem. Żółte – że są uszkodzenia, ale niezagrażające życiu. W niedzielny wieczór w centrum miasteczka praktycznie nie ma życia. Czynny jest tylko jeden lokal z kebabem, który jednak świeci pustkami. Na palcach obu rąk mógłbym policzyć liczbę osób, które spotkałem w ciągu trwającego kilkadziesiąt minut krążenia lądkowymi uliczkami. – Jak u was? Macie już gaz? – pyta starsza kobieta inną mieszkankę w podobnym do niej wieku. – Dzięki Bogu już tak. Ale wciąż osuszamy, chodzą dwie farelki… – pada odpowiedź. Dalsza wymiana zdań kręci się wokół bieżącej sytuacji po powodzi. Jak większość rozmów tutaj. Na drzwiach kościoła pw. Narodzenia NMP wisi kartka w żółtym kolorze. – Było kilka ekspertyz. Najpierw nadzór budowlany stwierdził, że kościół trzeba zamknąć. To było dla nas trudne, bo w kościele nie tylko się modlimy, lecz także przekazujemy ludziom informacje i pomoc. Później przyjechała pani konserwator zabytków i inny nadzór budowlany i dostaliśmy żółtą nalepkę. Kościół chociaż w części można użytkować – mówi mi proboszcz parafii Narodzenia NMP, ks. Aleksander Trojan.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także