Nic im nie jest straszne. Najpierw Warszawa rzuciła na kolana ambasadora Węgier, który do tej pory nie może dojść do siebie po tym, jak nie zaproszono go na uroczystość otwarcia polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Następnie dzięki zręcznym posunięciom polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych udało się Polsce zablokować przelot do Rosji słowackiej delegacji parlamentarnej (wprawdzie był to sukces połowiczny, bo Słowacy nie przelecieli nad Polską, ale wykorzystali do tego inne państwa). W ten sposób polska dyplomacja jasno dała do zrozumienia, że nikt nie będzie nas lekceważyć. Albo jesteśmy potęgą, albo nie. Najważniejsze, że Polska nie ogranicza się do pokazywania swojej siły tylko w regionie Europy Środkowej. Za sprawą Donalda Tuska okazało się, że mamy nie mniej silne karty w rozgrywce o pozycję na Bałtyku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.