Transparenty z napisami typu "Wszystko czego chcę na święta, to demokracja", „Stop Orbán” i węgierskie flagi – to stałe elementy grudniowych protestów, które przez niemal dwa tygodnie codziennie miały miejsce na ulicach Budapesztu. – Boję się, że w przyszłym roku nie będę już mógł wyjść na ulicę i powiedzieć, co myślę – tłumaczy jeden z protestujących, uśmiechnięty czterdziestolatek, w rozmowie z dziennikarzem Euronews. Obecni w mediach społecznościowych, mediach tradycyjnych i na ulicach swojej stolicy, Węgrzy mówią o ograniczaniu wolności słowa i strachu przed zmianami w kodeksie pracy, które (co podkreślił m.in. prezydent János Áder) mieszczą się w standardach europejskich. O co więc chodzi w protestach w Budapeszcie i czy niezadowoleni obywatele wrócą na ulice, aby protestować?
Niewolnicza praca Węgrów
Punktem zapalnym, od którego zaczęły się grudniowe protesty, były prace nad zmianami w kodeksie pracy, które wchodzą w życie z Nowym Rokiem. 12 grudnia nowelizacja kodeksu została przyjęta przez parlament, a 21 grudnia została podpisana przez prezydenta Jánosa Áderę. To właśnie pomiędzy tymi dwoma datami doszło do masowych (według części mediów) demonstracji.
Co zmieni się od 1 stycznia 2019 roku w kodeksie pracy? Zgodnie z nowymi przepisami podniesiony zostanie dopuszczalny na Węgrzech limit nadgodzin – z 250 do 400 godzin rocznie, przy czym jednocześnie wydłużono okres ich rozliczenia (w formie dni wolnych lub dodatkowego wynagrodzenia) na trzy lata (pierwotnie był to rok). W praktyce oznacza to, że pracodawca może oczekiwać od pracownika zostawania po godzinach ok. 33 godziny miesięcznie (co daje trochę ponad 4 dodatkowe dni robocze w miesiącu). Podpisując ustawę, prezydent Węgier stwierdził jednak, że nowy limit nadgodzin jest taki sam (lub niższy), jak w niektórych państwach UE (m.in. w Danii i Czechach), ustawa nie jest sprzeczna z Konstytucją, zaś prawa pracownicze nie zostały zagrożone.
„Ustawa niewolnicza” czy rzeczywistość
Co myśli o tych zmianach węgierskie społeczeństwo? Jak podaje politolog, redaktor naczelny portalu kropka.hu Dominik Héjj, według badań Instytutu Rublikon aż 83 proc. Węgrów jest przeciwnych przyjętym zmianom. Kolejne przytaczane przez media badania pokazują, że nowelizację kodeksu pracy krytykuje aż 63 proc. zwolenników Fideszu i 95 proc. jej przeciwników.
Nikogo nie zaskoczył więc fakt, że po przyjęciu nowelizacji przez parlament, doszło do protestów – jak relacjonuje część mediów „masowych”. Na ulice Budapesztu przez prawie dwa tygodnie wychodziło około 3 tys. ludzi, poza demonstracjami w niedzielę 16 grudnia, gdy w protestach udział wzięło kilkanaście tysięcy osób. W mediach i w przestrzeni publicznej pojawił się zarzut wobec promującego nowelizację kodeksu pracy premiera Viktora Orbána, że ten stworzył prawo na zlecenie korporacji, które chcą wykorzystywać Węgrów. Nowelizacja otrzymała wdzięczną nazwę „ustawa niewolnicza”, a w mediach społecznościowych pojawiły się dramatyczne apele o odrywaniu pracowników od rodzin.
Jak tłumaczy w rozmowie z DoRzeczy.pl Ferenc Almássy, dziennikarz i redaktor naczelny serwisu visegradpost.com, nowelizacja jest po prostu odpowiedzią na sytuację węgierskiej gospodarki, gdzie w obliczu spadającej dzietności trzeba zapełnić rosnącą lukę na rynku pracy. – Jeśli kraj chce utrzymać wysoki oraz trwały rozwój gospodarczy, jeśli nie chce przyjmować imigrantów, to jedynym wyjście jest zwiększenie czasu pracy –dodaje dziennikarz. – W zależności od wykonywanego zawodu liczba nadgodzin może być różna i oczywiście nie każdy pracodawca będzie wykorzystywać możliwość wprowadzenia dodatkowych 400 nadgodzin. Moim zdaniem, taka sytuacja może dotyczyć około 10-15 proc. pracowników, w tym wielu urzędników służby cywilnej. Jednocześnie ta regulacja pozwoli sformalizować sytuację, która i tak już funkcjonuje w wielu firmach – tłumaczy dalej Almássy. Jeśli jednak nowelizacja kodeksu jest tylko sformalizowaniem funkcjonującego stanu rzeczy i odpowiedzią na bieżące problemy, to skąd zatem protesty?
Kto protestuje w Budapeszcie
Jak realnie zmiana limitu nadgodzin wpłynie na rynek pracy i sytuację pracowników okaże się od stycznia, ale obawy Węgrów są duże. Jak pokazują sondaże, pracownicy boją się, że ich tydzień pracy zwiększy się na stałe do 6 dni roboczych w tygodniu. Czy to jednak oni wyszli na ulice Budapesztu?
W przestrzeni publicznej nie ustaje też krytyka wobec zmian wprowadzony przez Fidesz, ze strony opozycji i to właśnie w jej działaniach, a nie w masowym zrywie społecznym, część komentatorów widzi głównych inicjatorów i realizatorów protestów. Podzielona i słaba opozycja przy okazji sprzeciwu wobec nowelizacji kodeksu pracy zdołała się bowiem zjednoczyć i wspólnie zaatakować rządzący Fidesz, wracając przy tym także do oskarżeń (pod adresem Fideszu) o naruszanie wolności słowa czy niezawisłości sądów. – Nazywamy te partie (opozycyjne – red.) partiami zombie, bo są zimne i puste. Nie mają żadnych propozycji i programu, skupiają się tylko na krytyce Viktor Orbána – tłumaczy Ferenc Almássy.
Co dokładnie postulują politycy opozycji przy okazji grudniowy protestów? Podczas opisywanego szeroko w mediach incydentu w budynku telewizji publicznej (kilku posłów zostało wyniesionych z budynku), posłowie mówili o kilku elementach – nowelizacji kodeksu pracy, niezależność mediów, zmniejszeniu limitu nadgodzin dla policjantów, niezawisłości sądów oraz przystąpienia Węgierdo Prokuratury Europejskiej. Część wymienionych kwestii leży w gestii rządzącej większości (kwestia prawa pracy oraz sytuacja służb mundurowych) i chociaż może być poddawana krytycznej ocenie, jest wprowadzana zgodnie z prawem. Druga część dotyczy już poważnych zarzutów o naruszanie demokratycznych zasad działania państwa.
Powagę zarzutów stawianych przez opozycję zmniejsza jednak fakt, że chociaż 12 grudnia, kiedy posłowie przyszli do telewizji i próbowali wejść do studia nadającego relację na żywo, zostali wyproszeni z budynku, swoje postulaty przedstawiali już w mediach wielokrotnie, a protesty na ulicach Budapesztu nie spotkały się z brutalną reakcja policji i nie zostały wcale przemilczane przez publiczną telewizję. Wbrew relacjom osób niezadowolonych z polityki Viktora Orbána, media publiczne informowały o protestach (które gromadziły średnio ok. 3 tysiące ludzi w 10-milionowym państwie), a także o przyjęciu kontrowersyjnego prawa, chociaż prawdopodobnie niezgodnie z narracją proponowaną przez opozycję.
Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Węgier László Kövér komentując przebieg demonstracji, które miały miejsce w Budapeszcie, stwierdził, że protestujący ludzie dali się oszukać opozycji straszącej nowelizacją kodeksu karnego. Czy ta narracja opozycji poskutkuje, albo czy sprzeciw Węgrów wobec zmian jest realnie tak silny, aby wystarczyć do kontynuowania protestów, okaże się już za kilka dni. Wznowienie protestów planowane jest na koniec tego tygodnia.