„Kiedyś Chuck Norris wpadł pod pociąg. Stan pociągu oceniono jako krytyczny” – to jeden z setek dowcipów o Strażniku Teksasu. Przywołuję go, ponieważ wystarczyło dziesięć pracowitych dni w Białym Domu, aby Donald Trump wpadł pod walec potężnej, międzynarodowej krytyki. Podobnie jak Chuck Norris (który prywatnie podczas kampanii przedwyborczej popierał właśnie Trumpa), nowy amerykański prezydent ma jednak duże szanse, by wyjść z tej potyczki zwycięsko.
Od początku urzędowania Donald Trump praktycznie każdego dnia udowadnia, że zamierza realizować swoje hasło wyborcze „Ameryka przede wszystkim” i konsekwentnie, jedna po drugiej, przekuwać w czyny przedwyborcze obietnice.
Już w pierwszym tygodniu rządów prezydent Trump podpisał więc rozporządzenie o wycofaniu USA z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), zapowiedział renegocjację układu o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem,a także ogłosił rozbudowę muru stojącego na granicy z Meksykiem. Jednocześnie pokazał, że nie boi się konfrontacji. Przeszedł też do historii dyplomacji jako pierwszy polityk, który za pomocą Twittera de facto odwołał wizytę międzypaństwową, zmuszając prezydenta Meksyku do anulowania przyjazdu lub przyjęcia warunków Donalda Trumpa.
Spotkał się również z wielkimi biznesmenami, namawiając ich do inwestowania we własnym kraju. A żeby ułatwić życie przedsiębiorcom i umożliwić wyższy wzrost gospodarczy, zaczął już realnie walczyć z przerośniętą biurokracją i niepotrzebnymi regulacjami.
Prezydent Trump dotrzymał również słowa w kwestii ograniczenia aborcji. W ciągu pierwszych dni w Białym Domu podpisał więc dekret zakazujący finansowania przez państwo międzynarodowych organizacji, które propagują aborcję. Szybko i bez dyskusji, pokazując jednocześnie, że szanuje pieniądze podatników – obniżenie wydatków zadłużonego po uszy mocarstwa to bowiem kolejna zapowiedź z kampanii prezydenckiej.
Wbrew obawom krytyków pierwsze działania i spotkania Donalda Trumpa wskazują również na to, że 45. prezydent USA chce bardziej modernizacji Sojuszu Północnoatlantyckiego niż jego likwidacji. I chociaż w zamian za swe stuprocentowe poparcie dla NATO żąda od europejskich partnerów zwiększenia wydatków na zbrojenia, to taka postawa może przecież tylko wzmocnić, a nie osłabić zdolności obronne Europy, przez lata przyzwyczajonej do jazdy na gapę i ograniczania wydatków na armię.
Nikogo specjalnie dziwić nie powinno również wydanie dekretu o wstrzymaniu wydawania wiz dla obywateli siedmiu krajów muzułmańskich (Iraku, Iranu, Jemenu, Libii, Somalii, Syrii i Sudanu), ponieważ Donald Trump obiecywał wprowadzenie zakazu wjazdu dla muzułmanów jeszcze podczas kampanii wyborczej. 45. prezydent USA słusznie uważa bowiem, że aby Ameryka znów mogła być wielka, musi być bezpieczna.
I chociaż dekret ten powinien być o wiele lepiej przygotowany zarówno pod względem prawnym, praktycznym, jak i piarowskim – z pewnością wymaga więc wielu ulepszeń – to trudno się dziwić, że jako biznesmen zatrudniony m.in. do ochrony Amerykanów, Donald Trump, mając świadomość błędów popełnionych choćby przez Niemcy, woli po prostu nie wpuszczać na teren USA niebezpiecznych ludzi niż potem potem wyłapywać potencjalnych terrorystów.
Niezależnie od poglądów mieszkańcom wielu krajów świata można by więc życzyć prezydenta, który pamięta, przez kogo i po co został zatrudniony. I który wbrew wszystkim tym, którzy najpierw nie wierzyli, że kiedykolwiek zostanie prezydentem, a i teraz głoszą hiobowe wieści, zamierza przejść do historii jako zwycięzca. Niczym Chuck Norris.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.