Dane przywołane w artykule, dziennikarze uzyskali od Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie wyglądają one optymistycznie. Jak możemy się z nich dowiedzieć, w listopadzie tego roku zmarło dwa razy więcej osób niż przed rokiem – niemal 62 tys. wobec 31 tys., z czego w większości - ponad 50 tysięcy - to nie były przypadki koronawirusa.
Okazuje się, że jedną z głównych przyczyn zgonów, które nie były powiązane z koronawirusem było ograniczenie dostępu do leczenia. Chodzi tu przede wszystkim o kardiologię, onkologię i choroby płuc. "I choć były momenty, kiedy leczenie wracało do poziomu z poprzedniego roku, to bilans od marca do października jest zdecydowanie ujemny" – czytamy.
I tak, wiadomo, że odnotowano pół miliona mniej wizyt u kardiologów, a co za tym idzie, że zaniechana została też kompleksowa opieka kardiologiczna. Ta zaś obniżała dotychczas śmiertelność o nawet 20 proc. Cytowani przez dziennik medycy zwracają uwagę na dramatyczną sytuację, w której na porządku dziennym są zawały "przechodzone". Osoby odczuwające ból w klatce piersiowej po prostu nie zgłaszają się do szpitali.
Jeszcze gorzej sprawa ma się z chorobami płuc. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy liczba udzielonych świadczeń spadła o blisko 40 proc. "Jednym z powodów jest to, że oddziały zostały przeznaczone dla pacjentów z koronawirusem, u których problemy z oddychaniem to jedno z najczęstszych powikłań" – czytamy.
Sytuacja związana z pandemią nie oszczędziła też pacjentów onkologicznych. Ograniczony dostęp do lekarzy powoduje, że udaje się wychwycić o jedną trzecią mniej osób z nowotworem.
Dziennik wskazuje, że problem ten dostrzega Ministerstwo Zdrowia, które bierze pod uwagę, aby od stycznia oddzielić pacjentów covidowych i niecovidowych, po to żeby część placówek mogła zacząć przyjmować chorych na pełnych obrotach.
Więcej w "Dziennikau Gazecie Prawnej".
Czytaj też:
Partner europosłanki uderza w Tuska. "Ofiarami będą osoby LGBT"
Czytaj też:
Wiceszef Solidarnej Polski nie ma wątpliwości: Zostaliśmy ograni