Wyjść czy nie wyjść? Kochać czy zwalczać? Podziwiać czy demaskować? Stosunek do Unii Europejskiej oparty jest często na racjach emocjonalnych lub nawet moralnych. Nie można lekceważyć tego drugiego wymiaru, bo polityka zaczyna się od odróżniania dobra ojczyzny od godzącego w nią zła. I w tym planie ocena Unii jest oczywista. Struktura ta dąży do podporządkowania sobie władz Rzeczypospolitej (niedawno obaliła nasz rząd poprzez sankcje ekonomiczne), prowadzi politykę wymierzoną w nasz porządek społeczny, z prawami rodziny i wychowaniem na czele, chce kontrolować konkurencyjność naszej gospodarki.
A zatem należy wyjść, oczywiście. Konstatacja ta nie uchyla jednak prostych pytań, jak i kiedy. Żeby więc racjonalnie budować politykę wobec Unii, trzeba uświadomić sobie, czym ona jest. Nie tylko w swych subiektywnych zamiarach, lecz także w obiektywnej roli.
Unia Europejska to współczesny porządek geopolityczny Europy. W tym sensie potoczna identyfikacja UE i Europy, która jest oczywiście całkowitym nadużyciem w planie duchowym, historycznym, cywilizacyjnym i prawnym, jest najzupełniej zasadna w wymiarze geopolitycznym.
Porządek geopolityczny pod wieloma względami należy natomiast do porządku natury. Elementami natury są bowiem położenie geograficzne i liczebność narodów. Nawet ich stan moralny przypomina często naturalne fazy ludzkiego życia – witalną młodość lub bezwolną starość, ze wszystkimi stanami pośrednimi.
Na Unię Europejską można zatem patrzeć jak na kluczową okoliczność, którą polityka musi uwzględniać, którą nie zawsze jest w stanie zmienić. Zresztą tym łatwiej uniezależnić się od okoliczności i działać wbrew nim – im lepiej zrozumie się ich naturę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.