W sobotę do Kijowa przyjechali przywódcy Polski, Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Tam spotkali się z Wołodymyrem Zełenskim, a następnie odbyli rozmowę telefoniczną z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Jak ogłosił ukraiński prezydent, Kijów jest gotowy na 30-dniowe zawieszenie broni bez warunków wstępnych. Jeżeli zawieszenia broni nie będzie, Zachód ma zwiększyć sankcje na Kreml.
Ze zdjęć publikowanych w sieci wynika, że polski premier podróż do stolicy Ukrainy odbył osobno, a trzej pozostali przywódcy wspólnie. Według opozycji to dowód, że Donald Tusk nie jest równorzędnym partnerem dla krajów zachodnich. Do sprawy odniósł się rzecznik MSZ. Okazuje się, że rozdzielenie polityków to efekt decyzji Ukraińców. – Taka sytuacja wyniknęła z tego, że pociąg podstawiała strona ukraińska – przekazał portalowi Gazeta.pl rzecznik MSZ Paweł Wroński. Jak dodał, to, że premier Donald Tusk nie podróżował razem z innymi politykami, to właśnie efekt decyzji Ukraińców. Nie jest jasne, dlaczego czwórka polityków nie jechała razem. – Na znaczenie tej wizyty nie wpłynie to, jakim pociągiem jechali przywódcy i czy podróżowali razem, czy osobno – przekonuje Wroński.
Morawiecki: Może Merz kazał mu jechać do Berlina?
W sieci znalazło się też nagranie, na którym kanclerz Niemiec w wyglądający na lekceważący sposób rozmawia z polskim premierem.
"Czy ktoś widział dziś szefa Bążura? Boję się, aby Merz nie kazał mu jechać pociągiem aż do Berlina…" – skomentował Mateusz Morawiecki.
Na inne nagranie zwrócił uwagę dziennikarz Samuel Pereira.
Donald Tusk odpowiedział w końcu na krytykę. "Słychać wycie? Znakomicie! Najgłośniej w Moskwie i na Nowogrodzkiej. Ciekawe dlaczego?" – napisał w serwisie X. Do wpisu dołączył wspólne zdjęcie z Macronem, Merzem, Starmerem i Zełenskim.
twitterCzytaj też:
"Bez żadnych warunków wstępnych". Putin składa Ukrainie propozycję