Prokuratura Rejonowa Białystok-Północ wszczęła śledztwo w sprawie dezercji polskiego żołnierza na Białoruś. Mężczyzna tuż po przejściu na drugą stronę udzielił wywiadu reżimowym mediom. Opowiadał w nim o rzekomych zbrodniach popełnianych przez polskich żołnierzy na granicy. Stwierdził m.in., że zabito dwóch wolontariuszy, którzy pomagali migrantom znajdującym się w lesie. Powiedział też, że nieustannie dochodzi do mordowania migrantów. Są oni też pozostawiani przez Polaków na rozszarpanie przez dzikie zwierzęta.
Do sprawy odniósł się w programie "Salon dziennikarski" publicysta "Do Rzeczy" Piotr Semka. – Myślę, że ten człowiek, gdy już przestanie być potrzebny, albo będzie bardzo mocno trzymany przez KGB, które jest teraz panem jego życia i śmierci, albo trafi na jakąś prowincję białoruską. Losy ludzi wykorzystywanych jako marionetki nie są budujące – podkreślił.
Semka: To łzawa historyjka dla białoruskich widzów
Pytany, jakie skutki może mieć ta sprawa, jeśli chodzi o sytuację na granicy polsko-białoruskiej, odpowiedział, że "na pewno Białorusini po stronie plusów dla siebie dają wkradnięcie się braku zaufania w działaniach między polski żołnierzami".
– Uważam, że saldo jest dosyć ograniczone. Nawet najbardziej zacietrzewione organizacje kontestujące w Polsce politykę rządu PiS nie dały się złapać na opowieści o rzekomym rozstrzelaniu aktywistów, którzy wypytywali, co będzie ze znalezionymi w lesie rzekomymi uchodźcami – powiedział.
– Myślę, że cała ta łzawa historyjka jest głównie na użytek białoruskich widzów i nie sądzę, żeby to miało wpływ na Polskę – ocenił Semka.
Czytaj też:
Żaryn o dezerterze. "Jego opowieści są nic niewarte"Czytaj też:
Nowe informacje ws. dezertera. "Mógł być szpiegiem lub informatorem reżimu Łukaszenki"