Po tym, jak prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił "częściową mobilizację wojskową", w wielu rosyjskich miastach wybuchła fala demonstracji. Tysiące Rosjan próbuje za wszelką cenę uciec za granicę.
Bez pieniędzy i samochodów
– Ludzie porzucają samochody, niektórzy nie mają pieniędzy, są zdesperowani, przyjeżdżają z jednym plecakiem – relacjonuje gruziński dziennikarz Aleksandre Keszelaszwili.
Dziennikarz tłumaczy, że na kontrolowanej przez Tbilisi części granicy gruzińsko-rosyjskiej działa jedno przejście graniczne Lars, które jest bardzo zatłoczone. Prowadzi do niego droga z Osetii Północnej w Rosji do regionu Kazbegi. Jest to górzysty teren, droga jest wąska, a okolica nie jest zaludniona. Jak dodaje dziennikarz, wszędzie widać uciekinierów.
Zmęczeni i zdesperowani
– Dwóch mężczyzn powiedziało mi, że szli przez cztery dni, dziewięć godzin stali w kolejce. Widać było, że wiele osób było zmęczonych, zdesperowanych. (...) Niektórzy mówili, że nie wiedzą, jak długo zostaną w Gruzji, nie wiedzą, gdzie się zatrzymać – twierdzi Keszelaszwili i dodaje, że to, co się dzieje na granicy, to chaos.
Niektórzy Gruzini uważają, że za późno dla Rosjan na ucieczkę. Powinni opuścić bowiem swój kraj wcześniej w ramach protestu przeciwko wojnie. W środę blisko przejścia granicznego odbyła się manifestacja pod hasłem: "Rosjanie, nie jesteście tu mile widziani. Wracajcie do domów".
Jak dodaje dziennikarz, większość Rosjan deklaruje, że zmierza do Tbilisi. Część Rosjan, która zostawiła swoje samochody w kraju, a ma pieniądze przy sobie, korzysta z usług czekających po stronie gruzińskiej taksówkarzy. Ze względu na to, że ceny za przejazdy są bardzo wysokie, niektórzy wybierają podróż pieszo albo próbują złapać stopa.
Czytaj też:
Finlandia zamyka granice dla RosjanCzytaj też:
"Idą na rzeź". Mocne słowa amerykańskiego wojskowego o ruchu Putina