Najpierw więc obejrzałem, jak policja zaciąga do radiowozu panią poseł Kingę Gajewską (potem wypuszczoną), która z głośnikiem w ręku uświadamiała lud pisowski w Otwocku podczas spotkania z panem premierem Morawieckim w kwestii „największej afery XXI wieku”.
Następnie przetrwałem kilkanaście minut filmu, na którym redaktor Michał Rachoń z odległości trzech metrów wytrwale drze się do Donalda Tuska, próbującego wraz z grupką posłów Koalicji Obywatelskiej odbyć konferencję prasową przed siedzibą Telewizyjnej Agencji Informacyjnej na Placu Powstańców w Warszawie. Redaktora Rachonia co prawda policja nie pojmała, ale jego plan się w gruncie rzeczy powiódł: choć to Donald Tusk dysponował mikrofonem, a krzyków redaktora słychać właściwie nie było (stąd trudno stwierdzić, o co mu tam chodziło) – ostatecznie przewodniczący PO się zwinął. Wskazując zresztą Michała Rachonia – skądinąd słusznie – jako idealny przykład postawy pracowników rządowych mediów.