"Do roku 2025 zostaną zbudowane Stany Zjednoczone Europy. Kto nie chce się temu podporządkować, będzie musiał opuścić Unię” – kiedy w grudniu 2017 r. cytowaliśmy (jako jedno z niewielu polskich mediów) te słowa Martina Schulza, wówczas przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, polskie elity opiniotwórcze kompletnie je zignorowały. Podobnie było z kolejnymi, coraz dalej idącymi i coraz bardziej dobitnymi zapowiedziami, a potem politycznymi faktami, wskazującymi, że kierownicze kręgi „starej Unii” ogarnięte są determinacją, by dotychczasowe struktury wspólnoty przekształcić w centralnie zarządzane „państwo europejskie”, pozbawiając kraje członkowskie kompetencji suwerennych państw.
Można zrozumieć, że w kręgach skrajnie lewicowych plan ten nie tylko nie wzbudził oporów, lecz także powitany został z nadzieją. Polska lewica, wskutek odmienności naszej historii pozbawiona szerszego społecznego zaplecza, od pokoleń żyje marzeniem, sformułowanym w sławnym liście Tadeusza Krońskiego do Czesława Miłosza: znaleźć oparcie w jakiejś sile zewnętrznej (w wypadku Krońskiego miały to być „kolby sowieckich karabinów”), która wybije Polakom z głów ich narodowo-katolickie zacofanie, bo tutejsze środowiska postępowe są zbyt wątłe, by dokonać tego same.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.