Prof. Szczepański: Poparcie J.D. Vance'a może być mocniejsze niż Trumpa

Prof. Szczepański: Poparcie J.D. Vance'a może być mocniejsze niż Trumpa

Dodano: 
Prezydent USA Donald Trump i wiceprezydent USA JD Vance
Prezydent USA Donald Trump i wiceprezydent USA JD Vance Źródło: PAP/EPA / BONNIE CASH / POOL
Jeśli Vance rzeczywiście pojawi się w Polsce, wydaje mi się, że zarówno PiS, jak i strona amerykańska wykorzystają tę okazję, by pokazać wolę współpracy - mówi politolog prof. Jarosław Szczepański w rozmowie z DoRzeczy.pl.

DoRzeczy.pl: Czy J.D. Vance pojawi się w Polsce? Czy może wydarzy się coś ciekawego z jego udziałem w kontekście wyborów prezydenckich?

Prof. Jarosław Szczepański: Słyszałem tylko pogłoskę, że rzeczywiście Vance ma przyjechać i że – jeśli już się pojawi – to prawdopodobnie wyrazi poparcie dla Karola Nawrockiego. Nie byłoby to zaskoczeniem, bo te zdjęcia i parę słów zamienionych między Nawrockim a Trumpem w Białym Domu nie były przypadkowe. To miało wywołać określony efekt i stanowiło formę wsparcia ze strony Amerykanów dla kandydata wspieranego przez Prawo i Sprawiedliwość. Jeśli Vance rzeczywiście się tutaj pojawi, wydaje mi się, że zarówno PiS, jak i strona amerykańska wykorzystają tę okazję, by pokazać wolę współpracy i udzielić wyraźnego poparcia. Być może nawet silniejszego niż w przypadku prezydenta Trumpa, bo wiceprezydent, z racji pełnionej funkcji, może sobie pozwolić na więcej.

Czy wyobraża pan sobie sytuację, w której J.D. Vance przyjeżdża do Polski i jednocześnie krytykuje polski rząd? Coś w stylu tego, co wydarzyło się w Monachium?

Nie ma powodu, by krytykował polski rząd, bo zakładam, że ma jakieś rozeznanie w sprawach europejskich i rozumie, jak funkcjonują systemy parlamentarno-gabinetowe, takie jak nasz. Wie też, że niezależnie od wyniku wyborów, obecny rząd nadal będzie pełnił swoje funkcje i będzie musiał współpracować zarówno z nowym prezydentem, jak i z całą administracją. Dlatego wydaje się, że nie ma sensu wprost atakować rządu. Już samo wyrażenie poparcia dla kandydata opozycji jest wystarczającym prztyczkiem w nos dla obecnej władzy – nie trzeba jej dodatkowo „dobijać”.

A jak ocenia pan obecne relacje polskiego rządu z administracją amerykańską? Czy one w ogóle istnieją?

Relacje istnieją, choć są utrzymywane głównie na poziomie formalnym – takim, o którym media niewiele mówią. To, co się przebija do opinii publicznej, to raczej twitterowe przepychanki, czasem medialne, ale głównie obecne w internecie. One pokazują pewne napięcie między wizją ładu międzynarodowego forsowaną przez Stany Zjednoczone a tą, której elementem chciałby być Donald Tusk i jego rząd. To napięcie na poziomie ideowym, koncepcyjnym, rzeczywiście jest widoczne. Natomiast w kwestiach praktycznych, operacyjnych, Polacy i Amerykanie muszą ze sobą współpracować. To widać chociażby, gdy jedzie się autostradą A2 – Wschód-Zachód, gdzie można zobaczyć transporty amerykańskich pojazdów kierujących się w stronę Rzeszowa. Ta współpraca jest konieczna i niezależna od tego, kto akurat sprawuje władzę. Po prostu nie jest szeroko prezentowana w mediach.

Czytaj też:
Biejat zdecydowała. Udziela poparcia Trzaskowskiemu
Czytaj też:
Druga tura dla Nawrockiego. Nowy sondaż

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także