Wiele ostatnich głośnych sukcesów Donalda Trumpa, odniesionych praktycznie jeden po drugim, dało mu wreszcie chwilowe uznanie, którego spora większość mediów chronicznie odmawia jego prezydenturze. Prawdą jest, że pod jego adresem nawet tego rodzaju pochwały potrafią przybierać formę krytyki, niemniej to właśnie jego ruchy i osiągnięcia zdawały się dyktować w ostatnim czasie błyskawiczne tempo zdarzeniom, które skumulowały się w sposób wzbudzający podziw, a przynajmniej poważanie.
Najpierw nastąpiło błyskawiczne wstrzymanie wojny żydowsko-perskiej, po spektakularnej misji zbombardowania przez USA irańskich ośrodków jądrowych. Bezpośrednio potem prezydent Stanów Zjednoczonych przybył na szczyt NATO w Hadze w budzącej respekt aurze potęgi i zwycięstwa, którą w dodatku okrasił przejawem irytacji wobec Izraela, buńczucznie igrającego z zawieszeniem broni. Jak wiadomo, mimo votum separatum Hiszpanii szczyt sojuszu północnoatlantyckiego bez zająknienia przyjął forsowany przez USA imperatyw zwiększenia do 2035 r. wydatków na obronność przez państwa sojusznicze – do wysokości 5 proc. ich PKB.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.