Polska polityka historyczna przypomina katastrofę Heweliusza

Polska polityka historyczna przypomina katastrofę Heweliusza

Dodano: 
Premier Donald Tusk i kanclerz Niemiec Friedrich Merz
Premier Donald Tusk i kanclerz Niemiec Friedrich Merz Źródło: PAP
Dr Joanna Napierała Katastrofa promu polskiego armatora Jan Heweliusz w styczniu 1993 r., w której zginęło 56 osób, powróciła po latach na kanwie sukcesu świetnie nakręconego przez Jana Holoubka serialu „Heweliusz”.

Dziennikarze i historycy wracając do katastrofy, wskazują, iż sprawa ta uwydatniła lata zaniedbań oraz brak odpowiednich procedur na statku. Jak w soczewce pokazało to problemy ówczesnego państwa polskiego, które było nieobecne, a po wszystkim suflowało społeczeństwu wersję o winie kapitana, topiąc w morzu niedomówień i wątpliwości ostatnią – 57 ofiarę, jaką była prawda o styczniowej nocy na Bałtyku.

Odnoszę wrażenie, że w kwestii polityki historycznej zachodzi od wielu lat podobna sytuacja. Brak odpowiednich procedur, planów, jasno wytyczonych celów, abdykacja państwa na rzecz zaangażowania jednostek, wywołuje dojmujące wrażenie chaosu zwłaszcza, gdy zestawimy to z metodycznie uprawianą polityką historyczną przez naszych sąsiadów. Inercja państwa w tej sferze może doprowadzić nas do katastrofy, skutkując przegraną walką o pamięć historyczną o II wojnie światowej. Otwiera to drogę dla zgubnych dla Polski idei mocarstw ościennych, takich jak niemiecki rewizjonizm oraz rosyjski imperializm, które wykorzystują skuteczną narrację historyczną, by umocnić swoja pozycję w architekturze bezpieczeństwa i porządku światowego.

Zagraniczne akcje uderzające w Polskę na polu historycznym chyba już dziś nikogo nie dziwią. Jednak w ostatnim czasie jesteśmy świadkami tak precyzyjnej, niemieckiej ofensywy narracyjnej z historią w roli głównej, jakiej dotąd nie widzieliśmy. Do ataku zaangażowane zostały m.in. niemieckie instytucje państwowe oraz szerokie środowiska polityczne, naukowe i kulturalne. Dziwnym trafem zbiegło się to z szokującym wystąpieniem posła Grzegorza Brauna, który publicznie podważył funkcjonowanie komór gazowych jako narzędzia zagłady w niemieckich obozach usytuowanych na okupowanych ziemiach polskich. To Święty Graal niemieckiej polityki pamięci, a raczej strategii wyparcia, wciąż nieosiągalny dla niemieckich polityków i naukowców pozostających w służbie państwa.

Można przypuszczać, że działania te związane są z coraz odważniejszym poruszaniem przez niektórych polskich polityków kwestii reparacji. Niemcy dawno już chciały postawić kropkę nad i w tej kwestii. Zimna, asertywna polityka Niemiec, przynosi obecnie efekty w postaci schowania kwestii reparacji za zasłoną odszkodowań dla żyjących jeszcze polskich ofiar II wojny światowej, które według najnowszej koncepcji premiera Donalda Tuska miałaby wypłacać … Polska. Można by rzec, że sami gotujemy sobie taki ponury los. Bo choć niezwykle ważne jest bezpośrednie wsparcie tej nielicznej już grupy osób, to w warstwie narracyjnej oznacza to marginalizację zagadnienia niemieckiej odpowiedzialności za całokształt popełnionych zbrodni.

Trudno nie zgodzić się z redaktor Esterą Flieger z Rzeczpospolitej, że kiedy konsultacje międzyrządowe się zakończą, cele niemieckiej polityki pamięci pozostaną: na to trzeba nauczyć się reagować. Niestety jako państwo nie wypracowaliśmy alternatywy, jesteśmy biorcami rzeczywistości tworzonej dla nas przez kogoś innego, niekoniecznie nastawionego życzliwie. Porzuciliśmy próby wypracowania własnej opowieści, ani nawet nie myślimy o przejęciu inicjatywy w dyskusji, jakby komunikacja strategiczna była dla nas pojęciem całkowicie obcym. Przez ostatnie 35 lat nie byliśmy w stanie dojść do porozumienia, przyjąć kursu odpowiedzialności za państwo, wznieść się ponad podziały polityczne, także w nauce i doprowadzić do kooperacji międzyresortowej i instytucjonalnej, by zmienić pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Przynajmniej w warstwie wizerunkowej. Wielokrotnie przy różnych okazjach, przytacza się słowa Józefa Piłsudskiego, Historię swoją piszcie sami, bo inaczej napiszą ją za was inni. Jest to swoiste memento dla zrozumienia, czym stała się dziś polska polityka pamięci i co się dzieje obecnie na linii Polska – Niemcy.

To właśnie głównie ten kraj pisze dziś własną, wypaczoną historię Polski. Jaka jest ich optyka mogliśmy się przekonać w ostatnich tygodniach za sprawą promocji książki Grzegorza Rossolińskiego-Liebe i towarzyszących temu wydarzeniu komentarzy instytutu Yad Vashem, z których jasno wynika, że Polska była współautorem Holokaustu. Nie o prawdę w tych opowieściach o Polsce w istocie chodzi, lecz o budowanie przewagi geopolitycznej nad naszym krajem. Rządzący powinni zrozumieć, że polityka pamięci to dzisiaj konkretne narzędzie, które okazuje się groźną bronią przeciwko Polsce. W Rosji to strukturalny element wojen hybrydowych i informacyjnych oraz fundament neoimperializmu rosyjskiego. Na Ukrainie sposób stworzenia tożsamości narodowej budowanej między innymi na nierozliczonej wciąż zbrodni wołyńskiej. W Izraelu kamień węgielny państwowości oraz metoda zunifikowania pamięci o II wojnie światowej wyłącznie w kontekście zagłady Żydów. W Niemczech to element polityki zagranicznej, służący umacnianiu siły państwa obciążonego w naturalny sposób historią II wojny światowej. Jest to element polityki państwa, w którą zaangażowany jest aparat administracji, świat nauki, instytucje pożytku publicznego, NGO-sy i muzea. Współpraca pomiędzy nimi jest raczej spójna i nakierowana na cel, którym jest ugruntowanie wizerunku Niemiec, jako nieskalanego historycznie, rozliczonego z grzechów przeszłości, mocarstwa moralnego oraz współczującego. Jest to niezbędne aby Niemcy mogły przewodzić współczesnej Europie, samodzielnie lub za pośrednictwem struktur Unii Europejskiej. Jednak w politycznej niemieckiej sztafecie na czoło wysuwa się już AfD, której politycy potrafią łamać dotychczasowe tabu jakim była kwestia nienaruszalności granic. Poglądy rewizjonistyczne nie są już tylko domeną utrzymywanych na marginesie struktur ziomkowskich, czy organizacji wypędzonych. Okno Overtona w tym przypadku niebezpiecznie się przesuwa.

Selektywność rozliczeń z przeszłością i coraz bardziej wybiórcze poczucie skruchy za czyny popełnione w przeszłości sprawiają, że Polska nie tylko wypada z paradygmatu ofiary, ale zaczyna się jej przypisywać, coraz wyraźniej rolę kolaboranta w zbrodni Holocaustu, a nawet współsprawcy. Niestety, w obliczu tych działań Państwo polskie jest zupełnie reaktywne. Można odnieść wrażenie, że polska polityka historyczna ogranicza się do okazjonalnych wystąpień polityków i historyków, adresowanych w dodatku bardziej na rynek krajowy niż międzynarodowy.Co więcej, sporadyczne wypowiedzi polskich patriotów w zakresie polityki historycznej, niewsparte strukturalnie i instytucjonalnie, są bezwzględnie wykorzystywane przez przeciwników jako pretekst do uruchamiania własnych, szkodliwych dla Polski narracji.

Dowodem tego są wydarzenia z listopada 2025 r., poprzedzone dwoma niezwykle istotnymi wystąpieniami, które z pewnością zwróciły uwagę i wywołały rezonans w Niemczech. Pierwszym było przemówienie Prezydenta Karola Nawrockiego z 1 września na Westerplatte, w którym domagał się realizacji reparacji. Podkreślił warstwę etyczną zadośćuczynienia, tym samym podważając opowieść o Niemczech jako mocarstwie moralnym i wykazując ich hipokryzję. Drugim wydarzeniem był berliński wykład profesora Andrzeja Nowaka dla polityków partii AfD. Historyk podkreślił, że naród niemiecki ma niską świadomość krzywd wyrządzonych Polsce: Polska należy do mniej zauważanych ofiar w niemieckiej pamięci realnej, w niemieckiej kulturze pamięci. Na potwierdzenie przytoczył wyniki badań, wedle których wiedza Niemców na temat ofiar zbrodni niemieckich pośród Polaków oraz mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej – regionów najbardziej dotkniętych hitlerowskimi zbrodniami – nie przekracza 1 procenta. Profesor Nowak zauważył, że niemiecki rząd i instytucje celowo bagatelizują cierpienie oraz straty poniesione przez Polskę i polskich obywateli w czasie II wojny światowej. Symbolem tego stanu rzeczy pozostaje nadal brak właściwego upamiętnienia polskich ofiar w Niemczech, zastąpiony jedynie smutnym substytutem pomnika, jakim jest Kamień Pamięci dla Polski 1939-1945 w Berlinie.

Kolejnym wyrazem lekceważenia polskiej wrażliwości i zarazem potwierdzeniem zaostrzenia kursu wobec Polski był komentarz ambasadora Niemiec, Miguela Bergera, z 15 listopada na portalu X. Odniósł się w nim do propozycji europosła Arkadiusza Mularczyka dotyczącej budowania szczerych relacji polsko-niemieckich uwzględniając fakty o stratach wojennych. Jego odpowiedź była arogancka, a sam fakt, że sformułował ją ambasador, każe zakładać, że wyraża ona stanowisko rządu federalnego. Niemal równocześnie zaczęły się pojawiać w sieci informacje o promocji publikacji Grzegorza Rossolińskiego-Liebe Polscy burmistrzowie a Holokaust. Okupacja, administracja i kolaboracja, mającej przedstawiać Polaków kolaborujących z III Rzeszą na poziomie administracyjnym (sic!). Obok nich pojawiały się kolejne doniesienia m.in. o planach wystawienia na sprzedaż przez niemiecki dom aukcyjny Ulrich Felzmann GmbH & Co. KG w Neuss, dokumentów i przedmiotów należących do ofiar obozów koncentracyjnych i Holokaustu. Wydaje się, że granica została przekroczona, ale szybko okazało się, że nie była to pierwsza tego typu akcja. Z czym właściwie mieliśmy tu do czynienia? Z upokorzeniem i dehumanizacją ofiar? Kapitalizacją traumy?

Informacje o aukcji dotarły do opinii publicznej za pośrednictwem platformy X, dzięki wpisom Cezarego Gmyza, Visegrád 24, Sebastiana Meitza z Instytutu Sobieskiego oraz Agnieszki Jędrzak z Kancelarii Prezydenta. Podobnie jak przy poprzednich incydentach, to media społecznościowe jako pierwsze nagłośniły wypowiedzi ambasadora Bergera czy zapowiedzi wydarzeń promujących książkę Rossolińskiego. Dopiero gdy sprawa wywołała burzę na X, uruchomiły się media tradycyjne, a instytucje państwowe zareagowały z opóźnieniem i wyraźnie pod presją opinii publicznej. Można odnieść wrażenie, że państwo polskie niespecjalnie interesuje się podobnymi problemami, nie antycypuje ich i nie jest odpowiednio przygotowane do podjęcia kontrakcji.

Wiedzą o tym Niemcy i działają na tym polu perfekcyjnie. Asertywność niemieckich polityków w kwestii reparacji przychodzi im z łatwością, gdyż od lat tworzone jest dla niej podglebie w postaci niezliczonych działań historyków, mediów, publicystów, działań rozmaitych fundacji oraz zaangażowania popkultury wyłącznie w jednym celu: zmodyfikowania, zmarginalizowania oraz w końcu wyparcia niemieckiej odpowiedzialności za trudną historię.

Ich obecna polityka historyczna była budowana niemal od początku istnienia RFN, z założeniem minimalizacji odpowiedzialności za II wojnę światową. Realizowano to m.in. poprzez budowanie tzw. dyskursu ofiar Opferdiskurs, w którym ciężar winy koncentrowano na wąskiej grupie decydentów, a znaczną część społeczeństwa przedstawiano jako uwiedzione propagandą ofiary nazizmu lub cierpiące wskutek działań aliantów. Równolegle rozwijany patriotyzm konstytucyjny Verfassungspatriotismus, mający umacniać pluralistyczne i demokratyczne państwo oparte na lojalności wobec wartości konstytucyjnych, sprzyjał stopniowemu wypieraniu ze zbiorowej świadomości głębokiej refleksji nad masowym udziałem społeczeństwa w systemie nazistowskim. Towarzyszyła temu w sumie dosyć powierzchowna denazyfikacja, co stanowi jeden z najbardziej niewykorzystanych przez Polskę argumentów w debacie historycznej.

Choć niemiecka polityka pamięci ewoluowała i aktualnie obejmuje uznanie winy za Holocaust, to wciąż obserwujemy tendencje zmierzające do rozmywania odpowiedzialności i osłabiania debaty o reparacjach, zwłaszcza wobec Polski przypominającej o niewygodnych faktach historycznych i realnej skali odpowiedzialności.

Dlatego państwo polskie nie może działać reaktywnie pod naciskiem społecznych emocji, ale powinno budować własną konsekwentną, proaktywną politykę historyczną, mającą służebne zadania wobec polskiej polityki międzynarodowej, dyplomacji, polityki obronnej, edukacyjnej oraz kulturalnej. W tym kontekście niewykorzystanie potencjału Instytutu Pamięci Narodowej jest szczególnie widoczne. IPN wciąż bardziej kojarzy się z lustracją czy gromadzeniem archiwów, aniżeli z aktywną rolą w budowaniu wizerunku Rzeczpospolitej czy ochroną dobrego imienia Polski i Polaków, i to pomimo istnienia w tym zakresie podstaw ustawowych.

Współcześnie nie ma już ani miejsca, ani czasu na teoretyczne dyskusje o kształcie polskiej polityki historycznej, wiemy doskonale jaka powinna być. Debaty na ten temat prowadzimy od niemal 40 lat, o ile za wstęp do niej przyjmiemy tekst Jana Józefa Lipskiego z 1981 r. „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”, oraz krytyczną debatę na jego temat w Warszawskim Klubie Krytyki Politycznej reprezentowanym m.in. przez konserwatywnych intelektualistów – Marka Cichockiego, Dariusza Gawina, Dariusza Karłowicza oraz Tomasza Mertę. Podstawy dla niej tworzył także Prof. Nowak w programowym tekście Westerplatte czy Jedwabne. Jak podkreślał Marek Cichocki, wówczas celem polityki historycznej było wzmocnienie wspólnoty politycznej.

W obecnej sytuacji powinniśmy jednak tworzyć synergię międzyresortowych i międzyinstytucjonalnych struktur oraz procedur, aby skutecznie oddziaływać na arenie międzynarodowej. Priorytetem powinna być więc znajomość celów i struktury komunikacyjnej polityk pamięci naszych sąsiadów. Wiedza na ten temat musi stanowić podstawę do działań prewencyjnych, aby zapobiega

szerzeniu kłamliwej propagandy i nadużyć narracyjnych. Tu upatruję wiodącą rolę dla IPN, który powinien posiadać pion analityczny do rozpoznawania zagrożeń płynących z zewnątrz oraz pełnić funkcję brokera informacji historycznej dla wszystkich instytucji publicznych w Polsce. Istniejąca struktura Instytutu powinna być dostosowana do aktualnych potrzeb. Wygasające i coraz mniej interesujące opinię publiczną zadania w zakresie lustracji powinny ustąpić zapewnieniu prawnej ochrony polskiej pamięci na arenie międzynarodowej. Bazując na pionie śledczym w IPN, mógłby powstać dział prawny zajmujący się wyłącznie tą kwestią zmuszający do refleksji naruszycieli polskiej racji historycznej. Do uprawiania polityki pamięci należy zaprzęgnąć popkulturę i media społecznościowe. Upowszechnienie wiedzy o polskich stratach wojennych należy podeprzeć wykorzystaniem narzędzi geoinformatycznych. Polskie książki i publikacje historyczne powinny być tłumaczone na języki państw sąsiednich i promowane tam z wykorzystaniem środków publicznych. Wreszcie nasza opowieść o historii powinna służyć lewarowaniu polskiego stanowiska na forum Unii Europejskiej, choćby w ramach odwoływania się do prawa ochrony konkurencji, zakazu dyskryminacji oraz wartości Unii.

Rok 2025 przyniósł przesilenie w zbiorowej świadomości, jak istotnym komponentem polityki i działalności publicznej jest narracja historyczna. Nie może być ona wyłącznie narzędziem kształtowania świadomości wewnętrznej. Polityka historyczna powinna, podobnie jak ma to miejsce w Niemczech i w Rosji, stanowić istotny element polityki zagranicznej, ponieważ na tym poziomie rozgrywa się obecna wojna narracyjna. Jeżeli szybko nie nadrobimy zaległości, skutkiem będzie obniżenie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, osłabienie naszych relacji z sojusznikami i wzrost napięć, z niemieckim rewizjonizmem na czele. W przeciwnym razie kolejne pokolenia zagranicznych historyków przepiszą podręczniki do historii w taki sposób, aby cały świat wiedział, że to Polacy, byli winni wybuchu II wojny światowej oraz organizacji Holokaustu. A cena za to będzie dla Polski niewyobrażalna.


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także