Musimy powstrzymać samobójstwo Europy
  • Jacek PrzybylskiAutor:Jacek Przybylski

Musimy powstrzymać samobójstwo Europy

Dodano: 
Flagi Unii Europejskiej
Flagi Unii Europejskiej Źródło: Pixabay
Z Declanem Ganleyem, irlandzkim przedsiębiorcą, prezesem firmy technologicznej Rivada Networks i konserwatywnym aktywistą politycznym rozmawia Jacek Przybylski

Jacek Przybylski: Pańskie działania przed kilkunastu laty doprowadziły do odrzucenia traktatu lizbońskiego. W sierpniu był pan ważnym gościem warszawskiej edycji konferencji MEGA. Czy to znaczy, że wciąż pan wierzy, że można uczynić Europę znowu wielką?

Declan Ganley: Po pierwsze, nie postrzegam siebie jako ważnego członka społeczności MEGA. Całe moje dorosłe życie byłem jednak wierny europejskim wartościom. Pamiętam, jak ogłoszono wiadomość o wyborze na papieża Jana Pawła II, a także dobrze znam jego słowa. Pamiętam też, jak mój ojciec, ciężko pracujący, prosty irlandzki robotnik, mówił: zacznę słuchać tego, co mają do powiedzenia Sowieci, jak zburzą mur berliński. Gdy wraz z mamą odmawialiśmy Różaniec, jedną dziesiątkę poświęcaliśmy zawsze nawróceniu Rosji, bo właśnie o to prosiła przecież Matka Boża w Fatimie. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie sprawa morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki, a także informacje o strajkach Solidarności. Gdy zaś w styczniu 1988 r. pojechałem do Moskwy, aby na własne oczy zobaczyć, jak naprawdę wygląda Rosja, o której nawrócenie tak zażarcie modliłem się całe dzieciństwo, to błyskawicznie odniosłem wrażenie, że cały ten kraj to jedna wielka wioska potiomkinowska.

Gdy więc pierwszy raz poszedłem na Kreml, poprosiłem jakiegoś starszego przechodnia o to, aby zrobił mi zdjęcie z powiewającą jeszcze wówczas na maszcie flagą z wizerunkiem sierpa i młota. Gdy zapytał mnie: „A po co ci to?”, odpowiedziałem krótko: „Bo niedługo tej flagi już tu nie będzie”. – Młody człowieku, ta flaga będzie tu wisieć jeszcze długo po twojej śmierci – usłyszałem wówczas. A kilka miesięcy później doszło do upadku Związku Sowieckiego. Oczywiście w dużej mierze ta mentalność wciąż jest w Rosji obecna, ale przynajmniej nie ma już Związku Sowieckiego, a komuniści w takich krajach jak Polska, Litwa, Łotwa, Estonia zostali ostatecznie pokonani.

Jeśli więc mnie pan pyta o Europę, o której marzę, to jest to taka Europa, o którą walczyli ludzie pokroju Jana Pawła II. Gdy przeczyta się książki autorstwa takich postaci jak papież Jan Paweł II, Benedykt XVI, włoski senator i filozof Marcello Pera czy Oriana Fallaci, a następnie wróci się do prac Schumana, de Gasperiego czy Adenauera, to wyłania się z nich obraz Europy, który przemawia zarówno do mojego serca, jak i do rozumu.

Ma pan jednak opinię aktywisty „antyeuropejskiego”…

Nie jestem wcale antyeuropejski. Absolutnie nie chcę też upadku Unii Europejskiej. Przeciwnie: bardzo chciałbym, aby odniosła ona wielki sukces. Długo byłem wielkim entuzjastą europejskiego projektu, wierzyłem w jego misję i widziałem w nim jasny cel. Jednak gdy czytałem szczegóły traktatu lizbońskiego, wiedziałem, że muszę ostro zaprotestować, bo to krok w złym kierunku. Wielu Polaków już wówczas to rozumiało. Gdy zaś w sierpniu tego roku brałem udział w inauguracji prezydenta Karola Nawrockiego, jeden z polityków PiS przyznał mi się, że kilkanaście lat temu uważał, że zbyt krytycznie oceniam Unię Europejską, a teraz powiedział mi wprost: „Okazałeś się prorokiem”. Prawda jest zaś taka, że potrafiłem po prostu krytycznie spojrzeć na coś, na czym mi bardzo zależy. To właśnie z tego powodu już kilkanaście lat temu ostrzegałem, że bez właściwych reform czeka nas wywołana lewicową polityką zapaść gospodarcza, wiele różnego rodzaju problemów społecznych, a w konsekwencji, że zacznie nam grozić wojna. Na długo przed brexitem ostrzegałem też, że poszczególne kraje zaczną opuszczać Unię Europejską…

Nazwał pan nawet traktat lizboński „prawniczą wersją potwora Frankensteina”. Nie sądzi pan, że Unia Europejska stała się jeszcze gorsza, niż pan przewidywał?

dokładnie taka, choć naprawdę wolałbym się mylić. Nie mogę patrzeć, jak bardzo Europa jest już wycieńczona, słaba i żałosna. Nadal nie jestem jednak antyeuropejski. Oczywiście jasno mówię, że Unia Europejska zboczyła z właściwego kursu, ale nadal wierzę, że Unię da się jeszcze skierować na właściwe tory. Będzie to znacznie trudniejsze i bardziej bolesne niż w roku 2009, ale jest to nadal do zrobienia. Potrzebujemy triażu, dzięki któremu zoptymalizujemy nasze działania i nie tylko uratujemy Unię, lecz także uczynimy Europę znowu wielką. Jednocześnie zgadzam się z włoską premier Giorgią Meloni, że stolicą Unii Europejskiej powinien być Rzym, a nie Bruksela.

W trakcie międzynarodowej konferencji „The Tocqueville Conversations 2025” przekonywał pan, że przy odpowiednich rozwiązaniach w Europie związanych z pozbyciem się nadmiaru regulacji moglibyśmy sprawnie stworzyć europejskiego TikToka, Facebooka czy Google. Czy to naprawdę realne w czasach, gdy nabiera tempa globalna rywalizacja między USA, Chinami, Rosją i krajami Południa?

Tak, absolutnie. Jednak żeby to osiągnąć, przy okazji każdej nowej unijnej regulacji musimy zlikwidować trzy stare. Mówię to od dawna, a teraz taką strategię przyjął prezydent Donald Trump. To, co musimy zrobić – i w tym przypadku zgadzam się z Mariem Draghim – to wyeliminować chroniczną awersję do ryzyka. Musimy sprawić, aby Europejczycy nie bali się ryzykować i nie bali się eksperymentować i ponosić porażek, aż osiągną wielki sukces. Tylko wówczas Europa odzyska dawną pozycję w świecie.

Wziął pan udział w inauguracji prezydenta Karola Nawrockiego. To oznacza, że planuje pan jakieś inwestycje w Polsce czy że zamierza pan podjąć kolejną próbę współpracy z polskimi politykami?

Polska może stanowić przykład dla innych krajów Europy. Wasze podejście do tego, jak należy radzić sobie z kwestiami narodowego bezpieczeństwa, zabezpieczenia granic, jest wyjątkowe. Inauguracyjne orędzie prezydenta Karola Nawrockiego, a zwłaszcza ta jego część, w której przedstawił swój plan działania, było doskonałe. Słuchając tych postulatów, pomyślałem: to jest dokładnie to, co należy zrobić. Oczywiście chciałbym współpracować z polskimi władzami i z dowódcami polskich wojsk, aby Polska mogła korzystać z możliwości systemu Outernet, czyli całkowicie niezależnej sieci satelitarnej, mającej zapewnić szerokopasmowy dostęp do sieci poprzez satelity krążące wokół Ziemi. W swojej firmie zatrudniam też polskich inżynierów, którzy są znakomitymi specjalistami.

Kosmiczne technologie dobrze brzmią, ale Polska musi teraz wydawać pieniądze na unowocześnianie armii i przygotowanie sił zbrojnych do konfliktu nowego typu. Akurat Outernet chyba nie jest więc priorytetem…

Przeciwnie. Posiadanie dostępu do systemu komunikacji, który będzie działał w sytuacji, gdy padnie Internet, jest kluczowe. Jedną z głównych słabości współczesnej Europy jest to, jak łatwo jest odciąć Stary Kontynent od Internetu. Wiemy zaś dobrze, że przecięcie kluczowych kabli telekomunikacyjnych nie jest wcale tak trudne i niewyobrażalne, jak mogłoby się niektórym wydawać. Widzieliśmy już podobne rzeczy nie tylko na Morzu Bałtyckim, lecz także w pobliżu Tajwanu i na dnie Morza Czerwonego.

W pewnym momencie może się więc okazać, że jakieś państwo lub nawet niekoniecznie państwo zdecyduje się przeciąć kable łączące Europę z innymi kontynentami, przede wszystkim z Ameryką przez Atlantyk, a także z Azją i Afryką przez inne morskie szlaki. To nie jest wcale ani wyjątkowo trudne, ani kosztowne.

Kto mógłby coś takiego zrobić?

Hipotetycznie mogłoby do tego dojść np. w wyniku skoordynowanej akcji wojskowej związanej z inwazją Chin na Tajwan. W Chinach mieści się duża część globalnego przemysłu, Chińczycy produkują ponad połowę światowej stali, mają dostęp do metali rzadkich i wszystkich innych zasobów, które mogą pozwolić im na wzniecenie długotrwałego konfliktu zbrojnego. Jednocześnie Chiny w najmniejszym stopniu ucierpiałyby na utracie dostępu do Internetu. Ewentualne uszkodzenie kluczowych podwodnych kabli telekomunikacyjnych dałoby więc Pekinowi strategiczną i taktyczną przewagę. Sami mogliby bowiem działać niemal bez zakłóceń, a jednocześnie sprawiliby, że wszyscy inni działaliby jak we mgle.

Biorąc pod uwagę to, jak bardzo zachodnie społeczeństwa są zależne od Internetu – nie mówię tylko o komunikacji, lecz także o bankowości, opiece zdrowotnej, bezpieczeństwie – uszkodzenie podwodnych kabli można by porównać jedynie z uszkodzeniem aorty. Bez Internetu nie działałoby praktycznie nic. Nigdy w historii nie byliśmy aż tak podatni na ewentualny atak. Oczywiście inżynierowie natychmiast zaczną prace nad awaryjnymi połączeniami radiowymi etc. Na efekt ich działań będzie trzeba jednak czekać co najmniej wiele dni, jeśli nie tygodni.

I właśnie dlatego pracujemy nad Outernetem, czyli technologią, która może stanowić kluczową alternatywę dla globalnej łączności odpornej na ataki wrogich graczy. Nasza sieć orbitalna do przesyłania danych używać będzie sygnałów satelitarnych, oferując nie tylko wyjątkową szybkość przesyłu danych, lecz także niezrównane bezpieczeństwo i niskie opóźnienia.

Outernet nie będzie jednak chyba w stanie całkowicie zastąpić Internetu?

Rzeczywiście nie. Będzie to jednak system, który może pozwolić na utrzymanie kluczowej komunikacji nie tylko w warunkach wojny nowej generacji, lecz także w razie katastrof naturalnych czy różnego rodzaju awarii w cyberprzestrzeni. W razie wojny taki system będzie wręcz niezbędny.

Polska jest zainteresowana udziałem w tym projekcie?

Na razie nie prowadziliśmy w tej kwestii żadnych dyskusji z polskim rządem. Mamy już jednak pierwszego inżyniera zatrudnionego w Warszawie.

Pytałem o współpracę z polskimi politykami, ponieważ 15 lat temu próbował pan promować w Polsce polityków sceptycznych wobec niektórych praktyk Brukseli. Wtedy się to kompletnie nie udało. Czy teraz widzi pan większe szanse na przekonanie Polaków do tego, że Unia Europejska pilnie potrzebuje reform?

Rozumiem dlaczego, nasz przekaz, który próbowaliśmy promować w roku 2009, nie trafił wówczas do polskiej opinii publicznej. Niestety, to, przed czym wtedy ostrzegaliśmy, teraz stało się rzeczywistością. Czy teraz nasze argumenty trafią na podatny grunt w Polsce? To się jeszcze okaże. Pewne jest jednak, że musimy ocalić naszą cywilizację, musimy ocalić Zachód. Nie da się zaś ocalić Zachodu, jeśli nie powstrzymamy Europy przed upadkiem. Sama Ameryka sobie nie poradzi. Będzie potrzebowała Europy, która jest przecież kolebką zachodniej cywilizacji. Ito właśnie nasze pokolenie musi zacząć działać. Podczas sierpniowej wizyty w Warszawie spotkałem ludzi, którzy to rozumieją i którzy mają świadomość zagrożeń i działań, które trzeba podjąć. Ten przekaz należy jednak rozpropagować po całej Europie.

Przekaz o Unii Europejskiej będącej w tarapatach nie jest szczególnie nowy. Blisko 400-stronicowy raport Maria Draghiego już rok temu jasno pokazał, że UE pozostaje w tyle za globalnymi konkurentami, i wskazał kroki mające uratować Europę przed nowym kryzysem. Mimo to wydaje się, że eurosceptycy nadal nie mają wystarczającej siły przebicia wśród europejskiej opinii publicznej, aby dokonać niezbędnych reform.

Mario Draghi przygotował raport, z którego przekazem jak najbardziej się zgadzam. Czy zgadzam się z poszczególnymi receptami? Nie. Część z nich mogłaby wywołać efekt przeciwny do oczekiwanego.

Sam nie lubię być nazywany ani eurosceptykiem, ani nawet eurorealistą. Eurorealistami są bowiem osoby, które realnie oceniają obecną sytuację i mówią wprost: Europa umiera, a Unia Europejska funkcjonuje już niczym zombie. Nawet w takim gronie jest jednak wielu, którzy choć krytycznie oceniają rzeczywistość, to nie mają recepty na to, jak naprawdę można naprawić Unię.

Dlatego wolę być nazywany „europejskim reformatorem”. Od lat przygotowywałem bowiem konkretne pomysły na niezbędne reformy. I teraz mam dopracowany w najdrobniejszych szczegółach pakiet gruntownie przemyślanych bolesnych reform. Ich wdrożenie może jednak nie tylko uratować Europę przed upadkiem, lecz także sprawić, że Stary Kontynent będzie odnosił sukcesy i stanie się potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Te reformy trzeba jednak wprowadzać szybko. Najważniejsze pytanie brzmi bowiem, czy zdążymy na czas i czy uda nam się jeszcze zatrzymać ten krwotok. Właśnie dlatego musimy pilnie przeprowadzić triaż.

Na razie Europejczycy są podzieleni na suwerenistów i zwolenników działań eurokratów w Brukseli. Dalsza zwłoka we wprowadzaniu reform w UE oznacza ryzyko upadku Unii, jaką znamy?

Nie tyle ryzyko, ile praktycznie gwarancję realizacji takiego scenariusza. Bez niezbędnych reform Unia Europejska upadnie, dokładnie tak samo, jak przed trzema dekadami upadł Związek Sowiecki, choć przecież Rosjanom jeszcze w latach 90. taki scenariusz wydawał się zupełnie niewyobrażalny.


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Artykuł został opublikowany w 36/2025 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także