Budowniczowie każdego autorytarnego reżimu i dyktatorzy, gdy już upadną, muszą przejść przed obliczem zwycięzców drogę publicznego oczyszczenia. Znamy wyprawę Henryka IV do Canossy, wiemy, co się działo z Europą po klęsce Napoleona i ze Śródziemiem po porażce Saurona. Nie zawsze jednak proces ten udaje się przeprowadzić do końca. Do dziś w niemieckiej debacie publicznej nie milkną echa połowicznej denazyfikacji, nie mówiąc już o dekomunizacji Europy Wschodniej, która odbyła się głównie na papierze i tabliczkach z nazwami ulic.
Dlatego dzisiejsza polska opozycja, snując wizje odbudowy kraju po mrocznych rządach Prawa i Sprawiedliwości, nie zamierza popełnić podobnego błędu. Złe prawo będzie się „karczować jak chwasty”, a przeciwników politycznych „otoczy kordonem sanitarnym”. I znów, o co na marszu KOD apelowała Agnieszka Holland: „Będzie tak, jak było”.
Depisyzacja przynajmniej od 2007 r. i po rozpadzie pierwszego koalicyjnego rządu Jarosława Kaczyńskiego stała się terminem, który na stałe pojawił się w słowniku lewicowo-liberalnych publicystów. Autorzy tacy jak Adam Szostkiewicz i Tomasz Lis wzywali do śmiałego i jednoznacznego pozbycia się łyżki dziegciu z beczki miodu (którą była Polska pod rządami PO). Już kilka miesięcy po wyborach publicysta „Polityki” w tekście pt. „DePiSyzacja, szybko” radził: „Wyśmiewana przez PiS polityka miłości deklarowana przez Tuska zaraz
po wyborach musi mieć granice. […]
Czasem odnoszę wrażenie, jakby ekipa Platformy panicznie obawiała się zarzutu, że robi czystkę jak PiS. Ale […] czystkę można przeprowadzić tak, by nie budziła wątpliwości. Wystarczy działać legalnie i merytorycznie”. Szostkiewicz, rozochocony swoim kontrrewolucyjnym zapałem, rozpoczyna wyliczankę instytucji, które muszą wygłosić autodafe wobec nowej władzy. Są to KRRiT, kierownictwo TVP i Polskiego Radia, szefowie CBA oraz niektórzy funkcjonariusze służb specjalnych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.