Ileż to razy czułem, że sprawy muszą potoczyć się źle?! Że pierwszy błąd pociąga za sobą następne, a całość musi zakończyć się katastrofą. Tak właśnie jest z niemieckim filmem „Nasze matki, nasi ojcowie”. Kilka dni temu w Nowym Jorku jego twórcy dostali międzynarodową nagrodę Emmy w kategorii Miniserial. Film nie tylko rozmywał winę Niemców za wywołanie wojny, ale – co gorsza – w ohydnym świetle stawiał żołnierzy Armii Krajowej. Robił z nich głupkowatych, prymitywnych i krwiożerczych antysemitów. Teraz, po przyznaniu reżyserom nagród, obecne w filmie kłamstwa zyskały międzynarodowe uznanie. Kolejne stacje telewizyjne, jestem pewien, kupią film do rozpowszechniania.
Nad całą historią nie można przejść do porządku dziennego. Nie tylko pokazuje ona zmianę mentalności współczesnych Niemców – na co polskie państwo ma wpływ ograniczony – ale także jego własną indolencję i słabość. Rzecz pierwsza i najważniejsza to spóźniona i niezdecydowana reakcja. Film powstał dzięki środkom publicznym. Potrzebny był zatem, od razu po jego wyemitowaniu w Niemczech, natychmiastowy i stanowczy protest ze strony Polski. Zamiast tego stała się rzecz fatalna: prawa do emisji kupiła polska telewizja publiczna i sama postanowiła owo dzieło pokazać. Tym samym, chcąc nie chcąc, Polacy odebrali sens późniejszym protestom skierowanym przeciw rozpowszechnianiu tego obrazu poza naszymi granicami.
Telewizja publiczna nie jest wyjątkiem. Ilekroć dochodzi do sytuacji, w których narusza się dobre imię Polaków w czasie wojny, gdy przypisuje się im współudział w Holokauście i zbiorowy antysemityzm, reakcja zarówno władz, jak i innych instytucji państwowych jest niemrawa, bojaźliwa i tchórzliwa. I znowu trudno się dziwić. Jak może być inaczej, jeśli różne szacowne skądinąd polskie instytucje zapraszają jako głównego gościa debat Jana Tomasza Grossa, człowieka znanego z oszczerstw i antypolskich uprzedzeń? Zamiast docierać do Niemców, Amerykanów czy Francuzów z przekazem o polskich cierpieniach i ofiarach wojny, nasze instytucje często promują wizję historii, która Polaków obwinia i obraża. Jak można oczekiwać skutecznej reakcji na niemiecki serial, skoro Polski Instytut Sztuki Filmowej mógł dać pieniądze (publiczne!) na żałosny gniot, jakim było „Pokłosie”? I dlaczego polskim kandydatem do Oscara musi być akurat „Ida”? Coraz częściej, także w Polsce, cała wojna sprowadzana jest do jednego wydarzenia – do cierpień Żydów i masowej zbrodni, jaką popełnili przeciwko nim Niemcy (przepraszam, naziści).
W takiej atmosferze chętnych do protestów brak. Instytucje to kierujący nimi ludzie. A ci doskonale rozumieją, kiedy nie należy się wychylać. Czytają pilnie „Gazetę Wyborczą” i stosują się do przekazywanej w niej pedagogiki wstydu. Ciekaw jestem, jaki będzie następny etap. Być może polscy uczniowie obowiązkowo będą się uczyć historii z takich filmów jak „Nasze matki, nasi ojcowie”, a program nauczania będą zatwierdzać ludzie pokroju Grossa. To wcale nie musi być odległa epoka.