Po kilku turach rozmów ukraińsko-rosyjskich zarysowały się warunki, które mogłyby w obecnym stanie rzeczy zakończyć tę wojnę. Prezydent Zełenski streszcza je w formule „suwerenność i integralność” – terytorialna oczywiście. Wojna jednak ciągle trwa, Rosja traktuje czas i niszczenie Ukrainy jako element presji, ale negocjacje równolegle się toczą i będą nabierać tym większej wagi, im bardziej przełom w wojnie będzie się oddalał. Warunki te wyglądają mniej więcej tak jak kompromis, wokół którego można było próbować wojny uniknąć.
Zachęcając do uwzględnienia faktu, że Ukraina jest skazana na samotny opór, że reakcji militarnej Stanów Zjednoczonych nie będzie (o czym, owszem, wiedziano, ale czego nie brano pod uwagę), dwa miesiące przed wybuchem wojny – a więc w sytuacji korzystniejszej dla Ukrainy niż dziś – pisałem:
„Do Ukrainy należy sprawa oceny, czy przynależność do NATO jest dla nich wartością nienegocjowalną. Przynajmniej jednak dwie sprawy (zasadnicze dla ich interesów narodowych) mogliby Ukraińcy przedstawić jako warunki rozważenia perspektywy rosyjskiej i szukania innych form stabilizacji swojej niepodległości. Po pierwsze – status Krymu, po drugie – Zagłębia Donieckiego. […] Międzynarodowe negocjacje mogą bowiem status Krymu wzruszyć. Możliwa zmiana oznacza zagwarantowanie – pod co najmniej długoterminową, jeśli nie stałą, kontrolą międzynarodową – demokratycznego charakteru organizmów politycznych na Krymie (przy poszanowaniu praw narodowych Rosjan, Ukraińców i Tatarów) i w Zagłębiu Donieckim.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.