Przeciwnie, prezydent Rosji powtórzył w nim większość tez swojej dotychczasowej oficjalnej linii propagandowej. Można było zatem usłyszeć, że „Zachód próbuje zniszczyć Rosję”. Dyktator wspominał też o terrorze reżimu kijowskiego. Najważniejsze, że Putin zapowiedział ograniczoną mobilizację oraz zagroził użyciem broni nuklearnej. „Nie blefuję” – zakończył. Wraz z informacją o referendach na podbitych przez Rosjan terenach Ukrainy oraz zapowiedzią włączenia tych ziem do Rosji można uznać, że wojna osiąga swój kolejny punkt szczytowy.
Komentarze do tego wystąpienia są, co zrozumiałe, różne. Wielu amerykańskich i brytyjskich analityków uznało, że tak groźby Putina, jak same referenda i mobilizacja to przejaw słabości, wręcz paniki na Kremlu. Według nich po udanej ofensywie ukraińskiej Rosja znalazła się na skraju totalnej klęski. Żołnierze nie chcą walczyć, szerzy się dezercja, fabryki nie są w stanie dostarczać broni, kryzys gospodarczy niszczy resztki zasobów. Mobilizacja tylko zwiększy ferment. Putin nie dysponuje realnymi siłami. Przypomina nieco innego dyktatora, który w marcu i kwietniu 1945 r., zamknięty w berlińskim bunkrze, miotał się i ciskał, snując wizje morderczych i ostatecznych uderzeń na wroga, którego oddziały krok po kroku zbliżały się do jego siedziby.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.