Akcja odwetowa Białego Domu była wprawdzie zapowiadana od kilku tygodni, to taki jej rozmiar mógł zaskoczyć Kreml. Administracja Obamy długo nie reagowała przecież na doniesienia CIA o potencjalnych związkach między rosyjskimi szpiegami a WikiLeaks. Dla wielu amerykańskich czy europejskich lewicowców Assange, Manning czy Snowden to najwięksi bohaterowie naszych czasów. Tym razem Waszyngton zadziałał jednak ostro.
Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow zaproponował więc odwet, czyli wydalenie 35 Amerykanów. I takiego zapewne co najmniej takiego kroku spodziewała się administracji Obamy, chcąca utrudnić zapowiadany przez Donalda Trumpa reset w stosunkach rosyjsko-amerykańskich. Co najmniej takiego, bo Rosja reagowała dotąd nie tylko adekwatnie, ale najczęściej asymetrycznie. Kreml mógł więc nie tylko wyrzucić amerykańskich dyplomatów, ale dodatkowo wykorzystać pretekst i zaatakować inne zachodnie organizacje.
Prezydent Władimir Putin kolejny raz przechytrzył jednak Obamę i sprytnie ośmieszył odchodzącego przywódcę USA, ogłaszając, że nie będzie się zniżał do poziomu „kuchennej”, „nieodpowiedzialnej dyplomacji”. Rosyjski przywódca, odnosząc się do słów Włodzimierze Lenina („Każda kucharka powinna nauczyć się rządzić państwem”), porównał tym samym Obamę i członków jego ekipy do nieprofesjonalnej bandy „kucharek”, które akurat rządzą państwem.
Zapraszając jednocześnie dzieci dyplomatów USA na „noworoczną choinkę” na Kreml, Putin starał się wykreować na jedynego odpowiedzialnego polityka w relacjach Moskwa-Waszyngton i stonować antyamerykańską retorykę przed zmianą gospodarza w Białym Domu.
Rosyjski przywódca zastrzegł sobie jednocześnie prawo do odwetu, zaznaczając, że dalsze kroki Moskwy będą zależeć od polityki prowadzonej już przez Donalda Trumpa, wyraźnie dając do zrozumienia, że oczekuje odpowiedzi na swój „wspaniałomyślny gest”.
Prezydent-elekt, który zostanie oficjalnie zaprzysiężony 20 stycznia, szybko pochwalił na Twitterze Władimira Putina („Znakomity ruch. Zawsze wiedziałem, że jest bardzo mądry” – napisał). Trump – który wielokrotnie podkreślał, że nie ma dowodów na to, że rosyjscy hakerzy wpłynęli na wynik wyborów w USA – może nawet próbować znieść nałożone przez Obamę sankcje. Nawet jeśli szybko mu się to nie uda, bo republikańscy senatorzy tacy jak John McCain, Lindsey Graham czy Marco Rubio, opowiadają się za zaostrzeniem, a nie złagodzeniem sankcji, to kiepski ostatni ruch Obamy ułatwi Trumpowi prowadzenie zapowiadanej przed wyborami polityki zagranicznej, opartej na nowym izolacjonizmie. Izolacjonizm Trumpa bardzo by zaś Kremlowi odpowiadał.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.